Do Lubonia jechałem, aby spokojnie zakończyć ten dziwny, niezwykły sezon biegowy 2014. Nie zamierzałem wyciskać ostatnich soków w celu pobicia życiówki, nie nastawiałem się na żadne rekordy – po prostu chciałem w ten świąteczny dzień fajnie spędzić czas. I to się udało w 100% – wynik nie zachwycił, bo 43:43 nie jest żadną rewelacją, choć na swoje usprawiedliwienie mogę też dodać, że trasa – zmieniona w tym roku – jest dość trudna i na pewno nie jest płaska 🙂 – dużo zakrętów i w górę i w dół, a 7-8 km tylko monotonnie w górę.
To był drugi bieg po przerwie spowodowanej wypadkiem i co… – powoli wracam do formy, czego nie mogłem stwierdzić po Biegu Lechitów. W Luboniu w tym roku pogoda także pokazała się od tej lepszej strony – w tamtym roku było zimno i nieprzyjemnie, a w tym – słoneczko i 13 stopni. Idealnie do biegania, jak ktoś się dobrze przygotował i nie pracował nocami jak ja w tygodniu poprzedzającym zawody…
Organizacja zawodów na naprawdę wysokim poziomie łącznie ze strefami dla biegaczy, choć nie do końca przestrzeganymi, wodą na trasie z której nie korzystałem i losowaniem nagród na końcu imprezy, z którego także nie skorzystałem 🙂
A teraz pozostaje dalszy trening – deptanie asfaltu i leśnych dróżek oraz walka z samym sobą i słabościami.
Aha na deser po powrocie – wyjście na koncert ulubionej Wolnej Grupy Bukowiny 🙂