Archiwa miesięczne: Styczeń 2018

Podsumowanie 2017 roku

      Ambitne plany poszły w las… Na początku 2017 roku w ramach biegowych postanowień noworocznych zamarzyło mi się ustanowić nowe życiówki na dyszkę i na dystansie maratońskim. Wykonalne? Pewnie tak, choć treningowo nie zawsze może się udać, ze względu na inne jednostki treningowe. Mnie się nie udała żadna w tym roku 😦

Może cele były zbyt ambitne, może trening niewłaściwy – ten rok raczej nie sprzyjał odpowiednim treningom. Zmiana pracy, niby lepsze godziny pracy, ale więcej stresu, nowe obowiązki, więcej nauki i czasu poświęconego na pracę także jeszcze w domu, no i … mniej snu. Ta kluczowa ostatnia pozycja ma ogromne znaczenie, a drzemka w pociągu to nie to samo. Ale od początku.

Początek roku – to solidnie przepracowane miesiące, z głową i według planu. Plan był taki, aby przygotować się do wiosennego maratonu, który zawsze mi wychodził najlepiej.  Dobre treningowo zimowe miesiące zaowocowały dobrym występem na Maniackiej Dyszce w Poznaniu, gdzie dosłownie sekundy zabrakło do złamania 40 minut… może ustawienie się bardziej z przodu na starcie wystarczyłoby? Dwa tygodnie później półmaraton w Poznaniu i tu już było tak sobie – czas oscylował około 1:30, ale chęci były na o wiele lepszy czas. Potem już Bieg Europejski w Gnieźnie i znowu otarcie się o złamanie 40 – no cóż, może nie jest mi to dane? 🙂 Potem jeszcze trudniejsza technicznie dyszka w Janowcu Wlkp i minimalnie gorszy czas. Tu już było wiadomo, że odpuszczam maraton wiosenny ze względu na brak odpowiednich długich wybiegań spowodowanych ograniczonym czasem.  Maj – połówka Kruszwica – Inowrocław w bardzo ciepłym słonecznym dniu nie wyszła najlepiej. To od niej zaczęły się też problemy zdrowotne. Nie pamiętam kiedy tak odpuściłem bieg, a wtedy kończyłem bieg marszem… Po biegu problemy z prawą stopą… a dokładnie śródstopiem. Nie wiem od czego tak naprawdę. Może złe buty, może to był już czas na nowe startówki… Czerwiec – prawie dycha w Czerniejewie mimo upału czas przyzwoity, a potem nocny półmaraton we Wrocławiu. Lipiec to rozpoczęcie okresu treningowego pod jesienny maraton – a przynajmniej taki był plan, aby przygotować się dobrze wraz z obozem biegowym w sierpniu w Jakuszycach. Niestety problem ze stopą powrócił i to ze zdwojoną siłą – wizyta u ortopedy (podejrzenie złamania zmęczeniowego), zastrzyk z blokadą oraz decyzja o rezygnacji z obozu… No cóż to miało wystarczyć – dodatkowo prawie trzy tygodnie odpoczynku od biegania. Żal był… Wrzesień to powrót do treningów przed Biegiem Lechitów, który trochę zaskoczył mnie nową trasą i własną niemocą… To był sygnał, że powinienem dać sobie spokój z maratonem, ale co tam. Początek października to debiut w roli pacemakera w półmaratonie w Szamotułach na 1:40 – ustalone już na początku 2017 roku jako przetarcie przed maratonem, więc nie można było nawalić. Poszło idealnie. Tydzień później start w maratonie w Poznaniu… Do połowy dobrze, choć nie idealnie, a potem chęć zejścia z trasy. Resztę pominę… Potem zaczęły się problemy z bólem kolan, zakończone złamaniem rzepki podczas Bieg Niepodległości… Sezon zakończony fatalnie i z kiepską wizją na 2018. Po operacji powolny powrót do normalnego funkcjonowania i dłuuuga rehabilitacja…

Mam nadzieję, wiosną rozpocząć delikatne treningi…ale już bez planów i życiówek.

2070km – przebiegnięte nieco ponad 2000km, czyli o wiele mniej niż w poprzednich latach. Udało się zbliżyć kilkukrotnie do granicy 40 minut i wręcz otrzeć się o nią (40:02 Maniacka Dziesiątka, 40:09 Bieg Europejski)… może jest jeszcze nadzieja? 🙂 🙂