Archiwa miesięczne: Czerwiec 2016

4. PKO Nocny Wrocław Półmaraton

           Odczekałem specjalnie z wpisem kilka dni, aby ochłonąć, bowiem ciągle mam mieszane odczucia dotyczące tych zawodów. Te uczucia dotyczą nie tylko organizacji biegu, ale też mojego startu. Do Wrocławia zdecydowałem się ponownie jechać Polskim Busem i już po 16 byłem na miejscu. Start o 22, więc pozostało dużo czasu… Szybka przekąska na dworcu w Mac’u i już jechałem tramwajem nr 9 w stronę AWFu. Tam na miejscu sprawny odbiór pakietu startowego, ale już po koszulkę trzeba było przejść do innej hali (nie wiadomo dlaczego nie były wydawane razem). W drugiej hali z mikro expo okazało się, że mimo zamówionej w zgłoszeniu koszulki o rozmiarze S nie ma już takich i wolontariusz wskazał mi do odbioru rozmiar M. Hmm, nie tak miało być, ale nic na to nie poradzę – nie mają i co im zrobię…. Jak się okazało później na linii startu wiele osób narzekało na rozmiar koszulki, bo otrzymali albo dwa rozmiary większe albo w ogóle koszulki dla płci odmiennej. No cóż, nie liczy się jakość ale ilość. I to chyba byłoby motto tej edycji nocnego półmaratonu, mimo zapewnień organizatorów o najwyższych staraniach – ten tłumaczył się, że wiele osób przepisało pakiet i odebrało koszulkę taką na jaką mieli ochotę. Według mnie organizatorzy w przyszłym roku nie powinni się zgadzać na to. Po odpoczynku na krzesełkach na hali chciałem przejść się na dwór, ale wtedy nadciągnęła burza z mocnymi opadami deszczu. Później nadjechał Krzysiek wraz z Night Runners’ami. Obejrzeliśmy wspólnie stoisko Asicsa na hali, choć nic nie przyciągnęło specjalnie wzroku. Około 20:30 przebrałem się, oddałem rzeczy do depozytu i poszedłem na rozgrzewkę. W depozycie dopiero wolontariusze pakowali torby w czarne worki i podpisywali je pisakiem (trochę to zapewne wydłużało czas odbioru rzeczy, a można było worki i naklejki z wydrukowanym numerem włożyć do pakietu). Na rozgrzewce tłumy ludzi, ale klimatycznie. Potem szybka wizyta w toitoi i ruszyłem do swojej strefy startowej. Na szczęście organizatorzy rozdzielili biegaczy na strefy wg zadeklarowanego czasu ukończenia biegu i mieli startować poszczególne grupy co kilka minut wraz z dedykowaną muzyką startową! To było fajne, bo czekałem już z utęsknieniem na Cwał Walkirii, który miał mnie porwać do biegu. Podział pierwszej grupy startowej na czas poniżej 1h40′ to dość duża rozpiętość i na starcie przepuszczaliśmy z Krzyśkiem osoby, które biegły na czas około 1h20′ do przodu. W tym roku podczas nocnego półmaratonu królowała muzyka poważna i to już od samego startu aż po punkty na trasie, gdzie umiejscowione były kwartety smyczkowe. Ja widziałem i słyszałem na pewno muzykę z dwóch takich stanowisk, ale mogło mi coś umknąć w trakcie biegu.

start    balon 1:30

Po starcie jak zwykle ciasno przez pierwszy kilometr. Trafił się także zaraz po starcie jakiś maniak zdjęć usadowiony na środku ulicy bez żadnego zabezpieczenia, co było mega głupie i ludzie powiedzieli mu od razu co o tym myślą. Ustawiliśmy się z Krzyśkiem za balonikami na 1:30 i plan był taki, aby trzymać się ich jak najdłużej.

trasa    trasa

Mnie ta sztuka nie udała się zbyt długo, ale utrzymywałem ich w zasięgu wzroku do około 10-tego kilometra, choć na ósmym kilometrze wyprzedziła mnie druga grupa baloników na ten czas. Przy wyprzedzaniu jeden z pacemakerów pocieszał resztę, że już 30 minut biegu za nami i pozostała tylko godzina biegu ciągłego 🙂 Taa, to na pewno pokrzepiło wszystkich 🙂

pierwsze kilometry    trasa

Na 10-tym kilometrze wciągnąłem żel i niedługo potem, bo na 11-tym kilometrze przyszły konsekwencje tego, bowiem poczułem ucisk w żołądku – jakby kolkę.  Z tego powodu musiałem trochę zwolnić, ale nie poddawałem się, choć i takie myśli przechodziły przez głowę. Przetrzymałem jednak te niedogodności i już po przebiegnięciu Ogrodu Botanicznego zupełnie minęły. Wtedy też odczułem przypływ energii i dostałem drugie życie 🙂 Tutaj jednak dość duża ilość skrętów sprawiła, że straciłem trochę orientację gdzie jestem i kiedy będzie wbieg na most Grunwaldzki. Kiedy nastąpiła ta chwila, wiedziałem, że do mety pozostało 4 kilometry i trzeba docisnąć. Ale tu znowu zamiast grzać prosto do przodu był kolejny zbieg w prawo i dokręcanie kolejnych zakrętów. Szkoda, bowiem ubiegłego roku był tylko lekki łuk w tym miejscu i prosta strzała do mety. Za Mostem Szczytnickim dobiegł do mnie Tomek i razem już biegliśmy w stronę mety. Tam trochę zabrakło mi jasnego oznaczenia odległości do mety, bo po minięciu bramy AWFu było kilka oświetlonych dmuchanych bramek i ciężko było zorientować się gdzie jest meta. Ostatnie przyspieszenia i meta…

meta    meta

Wiedziałem, że niestety czas nie został poprawiony w stosunku do ubiegłorocznego, ale trudno. Przed startem wiedziałem, że to nie jest ten dzień. Być może pogoda też się do tego przyczyniła + duża wilgotność, ale miałem nadzieję, że osiągnę lepszy wynik. Na mecie zameldowałem się z czasem 1:31:18, co dało mi 570 miejsce na prawie 10 tysięcy biegaczy, którzy ukończyli bieg. W oficjalnym komunikacie widnieje 9356 biegaczy na mecie, ale nie ukończyło tylko 42, a pakiet odebrało 9585 na 12137 zgłoszonych. Niezły wynik, choć nie jest to oczywiście rekord Polski pod względem ilości startujących. Za linią mety spotkałem Krzyśka, który był o 45 sekund wcześniej na mecie niż ja. Tomka już nie spotkałem ani Artura, ale widziałem potem, że Tomek złamał 1:30 a Artur pobiegł około 1:41. Po biegu szybkie przejście przez strefę z wodą i bananami i odbiór depozytu. W tym momencie było tam jeszcze pusto i odbiór był sprawny oraz bezproblemowy. Co działo się tam później przeczytałem z forum – nawet 40-minutowe oczekiwanie w dusznej hali… Koszmar… Ja znalazłem dalej szatnię z prysznicami, bo najpierw trafiłem do takiej bez łazienki i odświeżyłem się. Wyjście na dwór było trochę utrudnione, bo w gąszczu korytarzy nie było informacji w którą stronę kierować się do wyjścia, a na korytarzu panował już naprawdę duży ścisk i tłok. Trafiłem na salę depozytu, a tam nie chcieli przepuszczać ludzi w stronę wyjścia na dwór… No organizacja była tu trochę delikatnie słaba. W końcu jakoś wyszedłem przez salę mini expo i zabrałem ze sobą darmowy egzemplarz gazetki biegowej, która potem pozwoliła mi usiąść na czymś suchym. W czasie biegu jednak trochę padało i wszystkie stoliki były mokre. Na plus było też to, że przy odbiorze herbaty czy zupy nie trzeba było okazywać numeru, bo w moim przypadku wypchanego plecaka do granic było to zawsze uciążliwe. Były do wyboru dwie zupy – pomidorowa i jarzynowa, choć pomidorowa, którą jadłem niezbyt smaczna… W trakcie posiłku odbyły się dekoracje zwycięzców oraz można było oglądać wbiegających na metę na dużym ekranie. Po posiłku udałem się w stronę wyjścia. Przystanek był tłumnie oblegany, więc udałem się pieszo do noclegowni, do której miałem może nieco ponad dwa kilometry. Na miejscu miła rozmowa z panem, który obsługiwał biegaczy i krótka drzemka, bo o trzeciej pobudka 🙂 i przejazd na dworzec pkp oraz dalej Polskim Busem do domku. Aha, zapowiadany trójwymiarowy medal jednak okazał się zwykłym okrągłym i płaskim krążkiem zawieszonym na szarej wstążce nazwanej przez współbiegaczy w noclegowni „sznurowadłem”.

medal_1str

Medal w porównaniu z ubiegłorocznym wypada blado – krasnal był naprawdę rewelacyjny!  Szkoda, że organizatorzy nie poszli tym śladem. Taka duża ilość biegaczy to na pewno ogromne wyzwanie dla organizatorów, ale tym razem jest troszkę do poprawy. Ubiegły rok to świetnie przygotowana impreza bez słabych punktów, tegoroczna wypada nieco gorzej. Zapowiadana przyszłoroczna edycja może być jeszcze liczniejsza, bo nawet 15 tysięcy biegaczy. Nocny klimat biegów jest niesamowity, zwłaszcza w przypadku dodatkowego oświetlenia np. mostów których w tym roku jednak zabrakło na rzecz projektu P.I.W.O, który chyba nie był tak efektowny. Darmowa komunikacja na numer startowy to także ukłon miasta dla biegaczy i odciążenie parkingu dla miejscowych. Koszulka firmy 4F okazała się tylko ciut za duża, ale za to świetnej jakości no i oryginalnego koloru – widoczna nawet w nocy 🙂 Dodam jeszcze, że organizatorzy stworzyli nawet grupy biegowe dla zwiedzających z przewodnikiem, co mogło być ciekawą alternatywą dla biegających tylko „na życiówkę” 🙂