Archiwa tagu: jacekbiega

XIII MANIACKA DZIESIĄTKA

13 Maniacka Dziesiątka nie mogła być pechowa… I taka nie była 🙂 Choć mogę mieć różne zastrzeżenia tylko i wyłącznie do siebie. 

Zdecydowałem się na start w Maniackiej już w ubiegłym roku, gdyż pamiętałem z ubiegłych lat, że po rozpoczęciu zapisów miejsca kończyły się bardzo szybko. Zapisy były okraszone problemami KB Maniac ze swoim szefem, który postanowił utworzyć nową fundację o podobnej nazwie i pod tą egidą organizować dalej sztandarową imprezę pod nazwą Maniacka Dziesiątka. Sama impreza zorganizowana jak co roku bezbłędnie wraz z biegami dziecięcymi, fajną trasą niezmienną od kilku lat – szybką i płaską. Start z ulicy Baraniaka, zaś meta na Malcie.  Jedyny mankament trasy stanowią ostatnie dwa kilometry już wzdłuż jeziora, kiedy biegnie się wąską asfaltową ścieżką, a często obok niej próbując wyprzedzać innych zawodników i omijać stojących kibiców niezabezpieczoną w żaden sposób trasą. Jest to jednak naprawdę  bardzo malutki minus w stosunku do całej reszty.

Ze względu na problemy z parkowaniem i bliskość dworca pkp zdecydowałem się na dojazd pociągiem na bieg. To była dobra decyzja, bo 20 minutowy spacer z i na pociąg dobrze mi zrobiły. Przed biegiem byłem umówiony z Adamem E. że spotkamy się na miejscu i spróbujemy pobiec razem. Chciałem też stanąć do wspólnego zdjęcia z runnersami z Bank na Zdrowie z banku po rozgrzewce.

Przed startem mimo wyznaczonych stref ludzie i tak stawali gdzie chcieli i nikt tego nie weryfikował. Postanowiłem z Adam stanąć trochę bliżej początku własnej strefy tak, aby nie przepychać się po rozpoczęciu biegu. Jednak to było trochę za mało, bo jak się okazało na mecie, trzeba było stanąć jeszcze bliżej linii startowej i rozpocząć dynamiczniej bieg.   

Piszę tak, bo zaczęliśmy biec dość wolno, a przynajmniej tak się wydawało, bo naprawdę biegliśmy trochę poniżej 4:00. Dalej starałem się mieć bieg pod kontrolą, utrzymując stałe tempo i mozolnie wyprzedzając kolejnych biegaczy, a było ich duuużo. Bieg ukończyło prawie 4600 biegaczy, więc można sobie wyobrazić jakie byłyby tłumy, gdyby organizator nie wyznaczył limitu zapisów. Pogoda tego dnia dopisała, a nawet za bardzo, bo zrobiło się nagle dość ciepło i szybko zweryfikowałem strój biegowy przed samym oddaniem rzeczy do depozytu. Postanowiłem pobiec w krótkim rękawku, ale nie miałem swojego altomowskiego, tylko koszulkę na naramkach. 

Całą trasę biegło mi się bardzo dobrze, nie czułem zmęczenia, ale nie chciałem forsować tempa. Znając topografię terenu (delikatny podbieg na końcu Krakowskiej) oraz przyszłe odczuwalne zmęczenie w końcówce biegu starałem się trzymać tempo i próbować podkręcić w końcówce. Adam trzymał się ze mną i kontrolował odległość. Po wbiegnięciu na teren Malty zrobiło się dość wąsko i trudniej było już wyprzedzać innych zawodników bez zbiegania na boki i po trawnikach.

 Tylko raz spojrzałem na zegarek w okolicy 8 kilometra i wydawało się, że jeśli przyciśnę mocniej to dam radę złamać magiczną 40. Jak się okazało na mecie, zabrakło naprawdę niewiele. Czas netto na mecie to 40:02 🙂 Brutto 40:30. Czas na 5km 20:13brutto (545 miejsce) – 20:03 netto.           

Na złamanie trzeba będzie jednak poczekać, ale jestem po biegu naprawdę zadowolony, bo przed startem nie dawałem sobie wiary w taki wynik i raczej celowałem w okolice 42 minut. Taki czas dobrze rokuje na ten sezon biegowy, choć z tym nigdy nie wiadomo.

    

Bieg ukończony na 488 miejscu open i 120 w kategorii M40, co dobitnie mówi o mocnej obsadzie biegu. Zwycięzca rodem z Kenii miał czas 29:05 i był 16 sekund lepszy od drugiego Adama Nowickiego.

XV ZIMOWY BIEG TRZECH JEZIOR – 11.02.2017

         Pierwszy start w 2017 roku stał się faktem!  Długo na niego czekałem, słabo się przygotowałem, ból mięśni ud i powięzi odczuwałem, ale… nie było tak źle… Trochę się obawiałem tego biegu, choć długość 15km nie jest mi straszna, ale od dwóch miesięcy czułem różne dolegliwości związane z prawą nogą. Być może było to spowodowane przeciążeniem lub niewłaściwą pracą nóg na oblodzonych nawierzchniach. Jednak dzisiaj po krótkim odpoczynku nogi pracowały prawidłowo, bez odczuwalnego bólu… Wyjazd z Gniezna w sobotni mroźny poranek (-11 st.) najpierw po pakiet startowy do Trzemeszna, a potem do Gołąbek na start. Na miejscu aż nie chciało się wysiadać z samochodu tak zimno… Potem rozgrzewka i oczekiwanie na start. Plan był, aby potraktować bieg treningowo w strefie komfortu ze względu na mróz, śliską nawierzchnię i ryzyko obciążenia mięśni.

c_dsc_1056

Po starcie rozpocząłem wolno bieg, bez zrywów i przyspieszania.  Biegło mi się luźno i bez napinki. Już w samochodzie zorientowałem się, że zapomniałem zegarka, więc biegłem całkowicie na samopoczucie bez możliwości kontroli tempa. Pogoda dopisała – świeciło słońce, trochę wiało, ale w lesie nie było to uciążliwe, a mróz trochę zelżał. W trakcie biegu postanowiłem pierwsze 5km pobiec luźno, potem kolejną piątkę przyspieszyć, a ostatnią utrzymać tempo. Na szczęście trasa była przygotowana dobrze – posypana obficie piaskiem, bo pod spodem szczery lód. Stąd biegło się dobrze, wyprzedzałem kolejne osoby bez wysiłku oddechowego czy mięśniowego.                                3j_0142     3j_0143

Czasem na trasie trafił się jakiś fotograf i znienacka pstrykał fotkę niezrównoważonemu biegaczowi 🙂 photo_runner   16716338_1249223025146761_4188711690038998296_o  A poza tym ok 🙂 Do mety starałem się wypełnić plan 3x5km i wyprzedzałem kolejne osoby, co dodawało powera! Czas na mecie 1:04:52, który tego dnia całkowicie mnie zadowalał. Zawody wygrał Andriej Starzinskij z czasem 47: 42, pokonując drugiego Marcina Zagórnego o 3 minuty. Bieg ukończyło 709 osób, co sprawia, że frekwencja była niższa niż rok czy dwa lata temu, ale być może to warunki lub panująca grypa.

meta    meta2

Jak na pierwszy start w tym roku i wcześniejsze problemy oraz warunki atmosferyczne, to czas w miarę.  Trasa przygotowana dobrze, uzupełniona kolejna część asfaltem (coraz mniej biegu po szutrze). Po biegu tradycyjnie zupka i skiba ze smalcem i wio do domku.

20170211_090238 20170211_090248

wynik   medal

Półmaraton Skoki – Wągrowiec 23.10.2016

14700825_1867621526794941_5183771602197629380_o  start-honorowy             Decyzja o udziale w pierwszej edycji półmaratonu z Wągrowca do Skoków była dość szybka i podjęta pod wpływem emocji. NIe żałuję jednak, bo było całkiem zacnie, a do tego niskie wpisowe i fajna koszulka.  Do Skoków, gdzie mieściło się biuro zawodów jechaliśmy samochodem z Mateuszem, Klaudiuszem i Andrzejem. Na miejscu wszystko fajnie zorganizowane. Po odbiorze pakietu zostały podstawione autokary, które odwiozły uczestników biegu do Wągrowca na Rynek.

14753717_1867633290127098_1105809679623091199_o   14711654_1867634720126955_5803483723229286766_o

Tu przygotowany był start honorowy wraz z podziękowaniem mieszkańcom za możliwość organizacji biegu, bo ten był inicjatywą finansowaną z budżetu obywatelskiego miasta Wągrowca. Przed biegiem krótka rozgrzewka wzdłuż Wełny do słynnego skrzyżowania rzek: Wełny i Nielby. Po starcie honorowym bieg po ulicach Wągrowca na miejsce startu docelowego
i tam prawdziwe rozpoczęcie ścigania. Najpierw asfalcik i delikatnie pod wiatr bez napinki, ale też nie człapanie 🙂 Potem, kiedy stwierdziliśmy z Andrzejem, że fajnie, że nie jest po deszczu
i nie biegniemy przez leśne bagna, zaczęły się leśne koleiny z kałużami, które trzeba było omijać między drzewami 🙂 i tak prawie do 10km, gdzie był pierwszy punkt z wodą.

14711097_1121633571219756_431455394382270665_o Dalej skręt w prawo i już w słoneczku prosto przed siebie.  Potem skręt w lewo i aż do punktu z koparką i napisem motywującym, potem w lewo i cały czas prosto aż do Skoków.

14633707_1122916924424754_6812349939820955363_o  14712970_521270694732064_479530536963089955_o

Po drodze zgubiłem Andrzeja, ale dogonił mnie Tomek, a potem przegonił i leciał dalej. Od 10km trochę osłabłem, ale trzymałem jeszcze jako tako tempo.

14556573_1867642916792802_4256353171955050353_o   14566283_1867642846792809_4128404374972262830_o

Po 14km dogonił mnie jakiś kolega i od tego momentu biegliśmy razem aż do podbiegu w Skokach. Tutaj udało mi się go prześcignąć, ale przez linię mety przebiegliśmy razem. Potem pyszna drożdżówka i powrót na halę, gdzie po prysznicu czekała na biegaczy porcja spaghetti. Czekaliśmy na wręczenie nagród dla najlepszych (w tym dla Klaudiusza) i losowanie nagród (jak zwykle nic) posilając się kawą i herbatą, a potem powrót w dobrych humorach. Z czasami szału nie było (1:31:22 i 43msc open), ale po życiówce w Szamotułach nie oczekiwałem kolejnej 🙂

14731269_1121634517886328_4215661948732425320_n   14705766_521267841399016_3184744684631134973_n

Rywalizację wygrał Marek Kowalski z Żukowa z czasem 1:05:26 – chciałbym kiedyś tak szybko biegać, eh… marzenia 🙂 Ale może chociaż troszkę jeszcze urwać z dotychczasowej życiówki? Podsumowując -bieg naprawdę świetnie przygotowany – ciekawe czy będzie druga edycja? Jeśli tak, piszę się na kolejny start 🙂

 

 

VI SZAMOTUŁY SAMSUNG PÓŁMARATON – 16.10.2016

baner-start   baner-plot                      Czwarty półmaraton w tym roku miałem przebiec w Szamotułach.  Tegoroczna jest już szóstą edycją biegu. W tym roku została jednak przygotowana nowa trasa przenosząca większość poza miasto z różnych organizacyjnych względów. Zmiana okazała się korzystna z wielu względów, a mieszkańcy są pewnie wdzięczni 🙂 Nowa trasa miała start i metę na wysokości aquaparku obok biura zawodów i prowadziła najpierw małą pętelką ulicami miasta tak, aby przebiec z powrotem przez linię startową i dalej do Pamiątkowa, gdzie usytuowany był nawrót w okolicy 11,5km. Powrót był prowadzony dodatkowym odbiciem przez Baborowo. Pakiet startowy na zawody zdobyłem dzięki uczestnictwie w konkursie na hasło biegu, które okazało się jednym ze zwycięskich.  Pogoda na sam bieg okazała się niezbyt przychylna, bo wiał mocny zimny wiatr oraz padał deszcz. Jak to jednak czasami bywa zła pogoda nie może popsuć czegoś co dobrze działa i tak się stało i tym razem. Plany na bieg nie były wygórowane i ze względu m.in. na pogodę chciałem po prostu przebiec ten półmaraton treningowo nie nastawiając się na jakiś specjalny wynik. Na miejscu okazało się jednak, że będzie pacemaker a właściwie pacemakerka na 1:30 i to zmoblizowało mnie do ustawienia się w strefie za balonikiem na ten czas. Nie wiedziałem wtedy czy dotrę razem z balonikami na czas, ale po Biegu Lechitów byłem zdecydowany biec w grupie lub za nią tak, aby schować się przed wiatrem.

za-balonikami-2      za-balonikami

Plan był dobry i realizowałem go do nawrotu, potem musiałem trochę nadgonić aby dojść z powrotem do grupy. Niestety każdy punkt z wodą to strata do grupy, gdyż prowadząca nie zwalniała na punktach. Po 15km grupa się rozerwała i niestety zostałem trochę z tyłu za pacemakerką. Miałem wrażenie, że nie biegła równym tempem, ale narastającym, ale i tak wg mnie zrobiła dobrą robotę, a jak sie okazało potem zrobiła swoją życiówkę, bo nigdy nie przekroczyła 1:30. Na 16-tym kilometrze zebrałem się, próbowałem utrzymywać tempo i nawet przyspieszać, ale zrezygnowałem z tego na rzecz ostatnich 2-3 kilometrów. Mimo wszystko w trakcie biegu nie patrzyłem na tempo w gremlinie i próbowałem jeszcze myśleć o prześcignięciu kolejnych zawodników. To udawało się z dobrym skutkiem, choć także i mnie minęło kilku silniejszych biegaczy. Pierwsze kilometry były pod wiatr, więc ostatnie były z wiatrem i starałem się to wykorzystać w miarę sił. Na jednym z punktów wziąłem czekoladę i choć na początku trochę mnie zatkała, to później chyba spełniła swoją rolę, bo poczułem przypływ mocy (albo tak mi się tylko wydawało). Na ostatnich kilometrach baloniki były już daleko, choć w zasięgu wzroku, ale bez żadnych szans na dogonienie. Starałem się więc skupić jedynie na najbliższych zawodnikach i próbować rywalizować z nimi.

meta1      meta3

Nie wiedziałem jaki mam czas i tempo, więc kiedy dobiegałem do mety i zobaczyłem na zegarze migające 1:28 byłem w szoku. Nie miałem już jednak siły na spektakularny finisz i ostatnie metry pokonałem jak zdepnięty stary kapeć.

 przed-meta     medale

Za linią mety mogłem już jednak cieszyć się z nowej życiówki (1:28:53) zupełnie niespodziewanej w tej niekorzystnej pogodzie. Na mecie otrzymałem ładny medal, folię termo, wodę oraz napój izo w puszce. Po odbiorze rzeczy z depozytu (szybko sprawnie i z uśmiechem) oraz wykąpaniu się przeszedłem na boisko sportowe, gdzie ulokowana była scena i punkty odżywcze wraz z ławkami pod zadaszeniem. Szkoda, że pogoda nie była piknikowa, bo cała reszta zachęcała do dłuższego spędzenia czasu. Na murawie były całe rodziny, bo oprócz biegu głównego – półmaratonu były organizowane bieg rodzinny oraz NW i dla wszystkich były przygotowane nagrody także w formie losowania. Niestety pogoda pokrzyżowała trochę te plany, bo w trakcie oczekiwania na boisku deszcz nasilał się i część osób po spożyciu dobrego makaronu udała się do domu.  Trzeba jeszcze zaznaczyć, że organizatorzy nie do końca trafili z nagrodami dla najlepszych, bo część z biegaczy przed samą metą zwolniła i nie chciała przekroczyć jako pierwsi linii mety, bowiem niektóre z nagród za dalsze miejsca bądź w kategorii wiekowej były cenniejsze lub korzystniejsze niż te wynikające z miejsca w kategorii open. To taki mały minus w organizacji i to dotyczący najlepszych, bowiem cała reszta była przygotowana perfekcyjnie i z dużym rozmachem. Jestem też pewien, że w przyszłym roku stawię się w Szamotułach ponownie i spróbuję powalczyć o nową życiówkę.

39. BIEG LECHITÓW GNIEZNO – 18.09.2016

          Tradycji i tym razem stało się zadość i wiatr wiejący przez cały czas w twarz był … 🙂      Wiatr jest nieodłącznym atrybutem tych zawodów, bodajże z nielicznymi wyjątkami w dawnych latach o których już niewiele osób pamięta.  Tegoroczna edycja Biegu Lechitów była wyjątkowa z wielu względów – po pierwsze:  zwiększony limit uczestników i powiększany jeszcze w trakcie zapisów do 2500, po drugie: skorygowana trasa związana z przesunięciem agrafki z początkowych kilometrów na końcowe. Taka ilość zawodników wiązała się z trudnościami logistycznymi związanymi z obsługą przy odbiorze pakietów startowych, ale przede wszystkim z dowozem na start w Ostrowie Lednickim. Organizatorzy stanęli jednak na wysokości zadania i przygotowano odpowiednią liczbę autobusów miejskich, które na czas dostarczyły wszystkich startujących. Tradycyjnie były też autobusy – mobilne szatnie, gdzie można było zostawić odzież przed startem. To dość ważne w przypadku porannego chłodu i wiejącego wiatru.

14352288_1381024025241166_7893420919948770778_o   14424880_1381002808576621_6600635123124706948_o

Po krótkiej i niezbyt intensywnej rozgrzewce dotarłem razem z Adamem na plac, gdzie Wasyl już wykonywał grupowe zdjęcie i ledwo zdążyłem załapać się na wspólną fotkę. Potem dokończenie rozgrzewki i ucieczka przed szerszeniami, które w okolicy startu miały swoje gniazdo i co jakiś czas atakowały biegaczy.

Niestety wiatr miał swoje trochę więcej niż 5 minut i to on dyktował warunki na trasie. Ja starałem się najpierw chować za innych biegaczy, ale potem najpierw chciałem mocno przycisnąć i dogonić grupę biegnącą na 1:30, ale zdałem sobie sprawę, że to może być zbyt duży wysiłek na początku i odpuściłem. Biegłem swoje w strefie komfortu i gdyby nie wiatr wiejący w twarz byłoby łatwiej :).

57dea24948417_o   14372069_1203602633039053_7756104083982808458_o

     Starałem się w czasie biegu nie patrzeć na czas i tempo w zegarku, ale spojrzałem dwukrotnie. W czasie rzutu okiem dojrzałem tempo 4:20, więc wiedziałem, że pobicie życiówki w tym dniu nie wchodzi w grę. Może gdybym nastawił się na rekord od początku, byłaby taka szansa, bowiem za plecami grupki na 1:30 na pewno byłoby łatwiej. W każdym razie starałem się biec równo i tylko raz musiałem mocniej przycisnąć, aby znaleźć się za plecami innego zawodnika, który był już oddalony ode mnie jakieś 20-30 metrów.

14380010_1203602469705736_3623501327280004049_o    c049

Tradycyjnie pokonanie wzniesienia w Owieczkach nie zrobiło na mnie większego wrażenia – to chyba wynik obozu w Jakuszycach 🙂 – choć wiedziałem, że to dopiero 1/3 trasy.

14435232_1339889432695990_4147029589628829329_o

Po minięciu nowości na trasie – czyli okolic nowej trasy ekspresówki S5 – pozostał dobieg do Piekar i to czego się obawiałem najbardziej, czyli najnudniejszej części trasy. Ale tu z pomocą przyszły grupy kibicujące, gdzie jak rok wcześniej dopingowały biegnących z nie słabnącym zapałem! To było naprawdę budujące. Potem już zbieg ulicą Kłeckoską, małe wzniesienie przed cmentarzem i tutaj do pokonania była agrafka przeniesiona z początkowych kilometrów – za cmentarzem aż do skrętu w ulicę Wodną.

dsc05063

Dalej już prosto w stronę Katedry. Ta pętelka pokazała mi jak blisko byłem zająca na 1:30, więc starałem się jeszcze przyspieszyć i jak najbardziej zniwelować tę różnicę. Tutaj też nie odczuwało się już wiatru, więc można było przycisnąć mocniej i tak też zrobiłem. Na mecie zameldowałem się w czasie 1:31:08, czyli wolniejszym niż bym chciał, ale najlepszym z dotychczasowych Biegów Lechitów. Przede mną jeszcze dwa półmaratony w tym roku, w których będę debiutował i myślę, że będą już spokojniejsze.

c_dsc_7922   c_dsc_7930 OLYMPUS DIGITAL CAMERA   c_dsc_8049

4. PKO Nocny Wrocław Półmaraton

           Odczekałem specjalnie z wpisem kilka dni, aby ochłonąć, bowiem ciągle mam mieszane odczucia dotyczące tych zawodów. Te uczucia dotyczą nie tylko organizacji biegu, ale też mojego startu. Do Wrocławia zdecydowałem się ponownie jechać Polskim Busem i już po 16 byłem na miejscu. Start o 22, więc pozostało dużo czasu… Szybka przekąska na dworcu w Mac’u i już jechałem tramwajem nr 9 w stronę AWFu. Tam na miejscu sprawny odbiór pakietu startowego, ale już po koszulkę trzeba było przejść do innej hali (nie wiadomo dlaczego nie były wydawane razem). W drugiej hali z mikro expo okazało się, że mimo zamówionej w zgłoszeniu koszulki o rozmiarze S nie ma już takich i wolontariusz wskazał mi do odbioru rozmiar M. Hmm, nie tak miało być, ale nic na to nie poradzę – nie mają i co im zrobię…. Jak się okazało później na linii startu wiele osób narzekało na rozmiar koszulki, bo otrzymali albo dwa rozmiary większe albo w ogóle koszulki dla płci odmiennej. No cóż, nie liczy się jakość ale ilość. I to chyba byłoby motto tej edycji nocnego półmaratonu, mimo zapewnień organizatorów o najwyższych staraniach – ten tłumaczył się, że wiele osób przepisało pakiet i odebrało koszulkę taką na jaką mieli ochotę. Według mnie organizatorzy w przyszłym roku nie powinni się zgadzać na to. Po odpoczynku na krzesełkach na hali chciałem przejść się na dwór, ale wtedy nadciągnęła burza z mocnymi opadami deszczu. Później nadjechał Krzysiek wraz z Night Runners’ami. Obejrzeliśmy wspólnie stoisko Asicsa na hali, choć nic nie przyciągnęło specjalnie wzroku. Około 20:30 przebrałem się, oddałem rzeczy do depozytu i poszedłem na rozgrzewkę. W depozycie dopiero wolontariusze pakowali torby w czarne worki i podpisywali je pisakiem (trochę to zapewne wydłużało czas odbioru rzeczy, a można było worki i naklejki z wydrukowanym numerem włożyć do pakietu). Na rozgrzewce tłumy ludzi, ale klimatycznie. Potem szybka wizyta w toitoi i ruszyłem do swojej strefy startowej. Na szczęście organizatorzy rozdzielili biegaczy na strefy wg zadeklarowanego czasu ukończenia biegu i mieli startować poszczególne grupy co kilka minut wraz z dedykowaną muzyką startową! To było fajne, bo czekałem już z utęsknieniem na Cwał Walkirii, który miał mnie porwać do biegu. Podział pierwszej grupy startowej na czas poniżej 1h40′ to dość duża rozpiętość i na starcie przepuszczaliśmy z Krzyśkiem osoby, które biegły na czas około 1h20′ do przodu. W tym roku podczas nocnego półmaratonu królowała muzyka poważna i to już od samego startu aż po punkty na trasie, gdzie umiejscowione były kwartety smyczkowe. Ja widziałem i słyszałem na pewno muzykę z dwóch takich stanowisk, ale mogło mi coś umknąć w trakcie biegu.

start    balon 1:30

Po starcie jak zwykle ciasno przez pierwszy kilometr. Trafił się także zaraz po starcie jakiś maniak zdjęć usadowiony na środku ulicy bez żadnego zabezpieczenia, co było mega głupie i ludzie powiedzieli mu od razu co o tym myślą. Ustawiliśmy się z Krzyśkiem za balonikami na 1:30 i plan był taki, aby trzymać się ich jak najdłużej.

trasa    trasa

Mnie ta sztuka nie udała się zbyt długo, ale utrzymywałem ich w zasięgu wzroku do około 10-tego kilometra, choć na ósmym kilometrze wyprzedziła mnie druga grupa baloników na ten czas. Przy wyprzedzaniu jeden z pacemakerów pocieszał resztę, że już 30 minut biegu za nami i pozostała tylko godzina biegu ciągłego 🙂 Taa, to na pewno pokrzepiło wszystkich 🙂

pierwsze kilometry    trasa

Na 10-tym kilometrze wciągnąłem żel i niedługo potem, bo na 11-tym kilometrze przyszły konsekwencje tego, bowiem poczułem ucisk w żołądku – jakby kolkę.  Z tego powodu musiałem trochę zwolnić, ale nie poddawałem się, choć i takie myśli przechodziły przez głowę. Przetrzymałem jednak te niedogodności i już po przebiegnięciu Ogrodu Botanicznego zupełnie minęły. Wtedy też odczułem przypływ energii i dostałem drugie życie 🙂 Tutaj jednak dość duża ilość skrętów sprawiła, że straciłem trochę orientację gdzie jestem i kiedy będzie wbieg na most Grunwaldzki. Kiedy nastąpiła ta chwila, wiedziałem, że do mety pozostało 4 kilometry i trzeba docisnąć. Ale tu znowu zamiast grzać prosto do przodu był kolejny zbieg w prawo i dokręcanie kolejnych zakrętów. Szkoda, bowiem ubiegłego roku był tylko lekki łuk w tym miejscu i prosta strzała do mety. Za Mostem Szczytnickim dobiegł do mnie Tomek i razem już biegliśmy w stronę mety. Tam trochę zabrakło mi jasnego oznaczenia odległości do mety, bo po minięciu bramy AWFu było kilka oświetlonych dmuchanych bramek i ciężko było zorientować się gdzie jest meta. Ostatnie przyspieszenia i meta…

meta    meta

Wiedziałem, że niestety czas nie został poprawiony w stosunku do ubiegłorocznego, ale trudno. Przed startem wiedziałem, że to nie jest ten dzień. Być może pogoda też się do tego przyczyniła + duża wilgotność, ale miałem nadzieję, że osiągnę lepszy wynik. Na mecie zameldowałem się z czasem 1:31:18, co dało mi 570 miejsce na prawie 10 tysięcy biegaczy, którzy ukończyli bieg. W oficjalnym komunikacie widnieje 9356 biegaczy na mecie, ale nie ukończyło tylko 42, a pakiet odebrało 9585 na 12137 zgłoszonych. Niezły wynik, choć nie jest to oczywiście rekord Polski pod względem ilości startujących. Za linią mety spotkałem Krzyśka, który był o 45 sekund wcześniej na mecie niż ja. Tomka już nie spotkałem ani Artura, ale widziałem potem, że Tomek złamał 1:30 a Artur pobiegł około 1:41. Po biegu szybkie przejście przez strefę z wodą i bananami i odbiór depozytu. W tym momencie było tam jeszcze pusto i odbiór był sprawny oraz bezproblemowy. Co działo się tam później przeczytałem z forum – nawet 40-minutowe oczekiwanie w dusznej hali… Koszmar… Ja znalazłem dalej szatnię z prysznicami, bo najpierw trafiłem do takiej bez łazienki i odświeżyłem się. Wyjście na dwór było trochę utrudnione, bo w gąszczu korytarzy nie było informacji w którą stronę kierować się do wyjścia, a na korytarzu panował już naprawdę duży ścisk i tłok. Trafiłem na salę depozytu, a tam nie chcieli przepuszczać ludzi w stronę wyjścia na dwór… No organizacja była tu trochę delikatnie słaba. W końcu jakoś wyszedłem przez salę mini expo i zabrałem ze sobą darmowy egzemplarz gazetki biegowej, która potem pozwoliła mi usiąść na czymś suchym. W czasie biegu jednak trochę padało i wszystkie stoliki były mokre. Na plus było też to, że przy odbiorze herbaty czy zupy nie trzeba było okazywać numeru, bo w moim przypadku wypchanego plecaka do granic było to zawsze uciążliwe. Były do wyboru dwie zupy – pomidorowa i jarzynowa, choć pomidorowa, którą jadłem niezbyt smaczna… W trakcie posiłku odbyły się dekoracje zwycięzców oraz można było oglądać wbiegających na metę na dużym ekranie. Po posiłku udałem się w stronę wyjścia. Przystanek był tłumnie oblegany, więc udałem się pieszo do noclegowni, do której miałem może nieco ponad dwa kilometry. Na miejscu miła rozmowa z panem, który obsługiwał biegaczy i krótka drzemka, bo o trzeciej pobudka 🙂 i przejazd na dworzec pkp oraz dalej Polskim Busem do domku. Aha, zapowiadany trójwymiarowy medal jednak okazał się zwykłym okrągłym i płaskim krążkiem zawieszonym na szarej wstążce nazwanej przez współbiegaczy w noclegowni „sznurowadłem”.

medal_1str

Medal w porównaniu z ubiegłorocznym wypada blado – krasnal był naprawdę rewelacyjny!  Szkoda, że organizatorzy nie poszli tym śladem. Taka duża ilość biegaczy to na pewno ogromne wyzwanie dla organizatorów, ale tym razem jest troszkę do poprawy. Ubiegły rok to świetnie przygotowana impreza bez słabych punktów, tegoroczna wypada nieco gorzej. Zapowiadana przyszłoroczna edycja może być jeszcze liczniejsza, bo nawet 15 tysięcy biegaczy. Nocny klimat biegów jest niesamowity, zwłaszcza w przypadku dodatkowego oświetlenia np. mostów których w tym roku jednak zabrakło na rzecz projektu P.I.W.O, który chyba nie był tak efektowny. Darmowa komunikacja na numer startowy to także ukłon miasta dla biegaczy i odciążenie parkingu dla miejscowych. Koszulka firmy 4F okazała się tylko ciut za duża, ale za to świetnej jakości no i oryginalnego koloru – widoczna nawet w nocy 🙂 Dodam jeszcze, że organizatorzy stworzyli nawet grupy biegowe dla zwiedzających z przewodnikiem, co mogło być ciekawą alternatywą dla biegających tylko „na życiówkę” 🙂

XIV Bieg Europejski Gniezno, czyli 11 sekund do szczęścia

        11 sekund – tylko tyle zabrakło do upragnionej trójki z przodu na dystansie 10km. Tak mało i tak dużo można powiedzieć. Bieg Europejski miał być areną,  gdzie uda się w końcu złamać magiczną granicę 40 minut. Jak to jednak bywa w życiu nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem i tutaj nie powiodła się ta sztuka  –  czas na mecie 40:10.

12970774_1741597142738512_1498410118414795526_o   12973274_1741597082738518_4065028444217366229_o

Ale od początku. Po niedzielnych zmaganiach w Ostrowie Wielkopolskim na dystansie półmaratońskim nie pozostało już chyba w organizmie dużych śladów – mięśnie nóg przestały boleć, opalenizna lekko zeszła. Od tego czasu udało się zrobić dwa treningi – pierwszy to lekkie i krótkie rozbieganie po zawodach, a drugi w czwartek to  kilka milówek w tempie progowym oraz szybkie dwusetki. Miały być po cztery powtórzenia, ale coś się zadziało w zegarku i wyszły trzy 🙂 Może to i dobrze, bo po trzeciej dwusetce odczułem dziwny ból w prawej stopie, a spowodowany chyba zakończeniem żywota moich saucony na asfalcie. Popołudniowe zmiany w pracy pozwoliły mi też się w końcu wyspać, co jest bardzo ważne (codzienne wstawanie o 4 rano daje w kość). Pogoda także sprzyjała pobijaniu życiówek, bo było pochmurno, około 12 stopni i bez silnego wiatru. Co prawda wiatr troszkę przeszkadzał na długiej prostej na Alei Reymonta, ale tylko tam na szczęście 🙂 Przed startem jeszcze zdjęcie grupowe altomków i za chwilę start.

grupowe Altom   c_P4090018

Umówiłem się z Krzyśkiem i Adamem na wspólny bieg z założeniem czasu poniżej 40 minut. Start bardzo ciasny i to z użyciem wielu łokci, dostałem kilka kuksańców, ale potem na deptaku już się wszystko wyrównało i zrobiło miejsce na spokojny bieg. Nie patrząc na zegarek biegliśmy w miarę równo, potem nawrót przed Trzema Mostami i powrót na Rynek. Chciało się biec szybciej, mocniej, ale wiadomo, że trzeba zachować siły na później. Na trasie doping kibiców, znajomych, zespoły muzyczne  – wszystko naprawdę super! Trasa składa się z dwóch pętli – 4 i 6 km, co ma też swoją zaletę – mijania się z czołówką biegu! Druga pętla dłuższa jest zawsze trudniejsza, bo już na małym zmęczeniu. Punkty z wodą umiejscowione na ulicy Konikowo po obu stronach ulicy w miarę dawały radę przynajmniej w moim zakresie czasowym. A trasa bajka – płaska i szybka. Naprawdę jedna z szybszych na których biegałem. Może minusem jest kostka brukowa w okolicach Rynku i deptaku, którą nie każdy lubi.

4km    c_P4090069

W biegu brało udział naprawdę wielu znanych sportowców, których znam ze szklanego ekranu… Krystian Zalewski, Dominika Nowakowska, ale także na przykład Iza Trzaskalska, którą widzieliśmy na treningu na stadionie w Szklarskiej Porębie w sierpniu ubiegłego roku. Czołówka biegu szybko się ukształtowała w formie trzech czarnoskórych zawodników z Kenii, potem Krystian Zalewski i dalej ukraińscy biegacze.  Taka klasyfikacja utrzymała się już do mety z wygraną Hilarego Kimaiyo z czasem 28:58. Bieg w moim wykonaniu oceniam jako w miarę dobry, choć na 6 i 7km przyszło małe zmęczenie związane może z przednim wiatrem, a co za tym idzie zwolnienie tempa. Potem starałem się już przyspieszyć i nie pozwolić się wyprzedzić wspólnie biegnącym zawodnikom.

b475    12977132_1205380819480186_3761238548091896446_o

Ostatnie metry na ulicy Dąbrówki to już mega przyspieszenie i wyprzedzanie aż do mety. Na mecie nie czułem specjalnie zmęczenia, więc chyba za późno zabrałem się za przyspieszanie  – może trzeba było zacząć już właśnie od 6 -tego kilometra?

DSC_1185    b308

Trochę szkoda tych kilku sekund do spełnienia marzenia, ale cóż… na pocieszenie pozostaje zdobyta nowa życiówka (szybsza o 23 sekundy niż rok temu) i dalszy trening – może uda się jeszcze w tym roku?

trasa      meta

Po biegu jeszcze rozmowa z innymi biegaczami – Artim Kujawińskim o ukończonym Sparthatlonie (to jest dopiero wyczyn!!!) i poznanym kolegą, który pobiegł dzisiaj 34 minuty (też bym tak kiedyś chciał :)). Potem pognałem jeszcze na Rynek obejrzeć ceremonię nagród dla najlepszych, ale tutaj zawsze jest słaby punkt, bo frekwencja bardzo nikła… Może jakieś losowanie nagród zmieniłoby tę sytuację? Co 25-ty zawodnik na mecie mógł odebrać patelnię od firmy Altom, ale dopiero po ogłoszeniu wyników po 18.30  – było tu małe zamieszanie, bo wcześniej przychodziły nieoficjalne wyniki w smsie. W każdym razie mnie ta promocja nie objęła 🙂 Aha sam pakiet startowy bardzo fajny, bo koszulka techniczna, plecaczek – worek na buty, kubek i to w fajnej wielkości, kolejny gadżet kuchenny w postaci tarki do warzyw, napój energetyczny, a na mecie fajny medal z kompletu z państwami europejskimi. W tym roku na tapecie była Dania, nawet biegł ambasador duński, a ponadto bieg miał zgodę na użycie wizerunku Syrenki Kopenhadzkiej. Bieg miał także rekordową frekwencję ograniczoną najpierw do 1200, a potem 1500 biegaczy. Na liście startowej było w końcu 1580 biegaczy, a w wynikach na mecie ujęto 1446 biegaczy. Ciekawe co za rok?

570947af53f07_o,size,933x0,q,70,h,18a966    5709477e883c6_o,size,933x0,q,70,h,162771 syrenka Kopenhaga    OLYMPUS DIGITAL CAMERA

III ICE MAT Półmaraton Ostrów Wlkp 3.4.2016

 

     Start w pierwszy upalny dzień tego roku – taki powinien być tytuł tego wpisu. Nagły wzrost temperatury pokrzyżował zdecydowanie plany na dobry szybki bieg tego dnia. Mając chęć na zdobycie życiówki jak rok temu przyjechaliśmy z Krzyśkiem Przybylskim do Ostrowa Wielkopolskiego. Bieg nie tak wielki frekwencyjnie jak połmaraton poznański, ale z lepszą oprawą, łatwą według mnie trasą na trzech 7km pętlach i ciekawym pakietem startowym. To są czynniki, które skłaniają mnie już drugi rok do rezygnacji z udziału biegu w Poznaniu na rzecz Ostrowa mimo większej odległości do pokonania. Pogoda w tym roku niestety spłatała figla i z dobrymi wynikami można było się pożegnać.

Już w Ostrowie potwierdziłem Krzyśkowi, że dzisiejszy bieg będę biegł „na przetrwanie”, bo po pierwsze: niewyspanie – wstawanie codziennie o 4 rano do pracy nie pomagało :), po drugie niedawne święta i związane z tym jedzenie to nie jest czynnik sprzyjający dobremu bieganiu, no i trzecie – zmiana aury – zbyt nagła zmiana temperatury. Wszystko to razem spowodowało, że nie dawałem sobie tego dnia szansy na dobre bieganie, a co dopiero na lepszy wynik niż obecna życiówka. Ponadto po nowinie o terminie zabiegu i konieczności rezygnacji z maratonu w Warszawie zmieniłem trening na szybszy i krótszy z nastawieniem na pokonanie 40 minut na 10km. W każdym razie po odebraniu fajnego pakietu – „złoty”: czapeczka zimowa, odblaskowy buff, kubek z logo biegu, brelok do kluczy w formie biegacza oraz statuetka na mecie i krótkiej rozmowie ze znajomymi potruchtaliśmy na Rynek na start.  Tam mała rozgrzewka i oczekiwanie w cieniu na sygnał startu.

po starcie po starcie2

Krótko po starcie już brakowało śliny w ustach i wybiegnięciu na prostą, a dalej na agrafkę szukaliśmy wzrokiem miejsca z punktem z wodą. Po pierwszym okrążeniu minął mnie Tomek Sosiński, a Krzysiek był już dość daleko z przodu i mimo dobrego czasu na zegarze na Rynku (29:48) stwierdziłem, że naprawdę nie dam rady szybko pobiec tego dnia. Starałem się na drugim kółku utrzymywać stałą prędkość i ta sztuka jeszcze jakoś się udawała. Jednak już ostatnie okrążenie było biegiem na ukończenie, bo w głowie gościła już myśl o przerwaniu biegu. Było naprawdę gorąco, żałowałem, że nie założyłem innych spodenek, a do tego obawiałem się, żeby nie zakwasić się zbyt mocno przed sobotnim startem w Gnieżnie.

C_DSC00869    po 1 kółku

Czas na mecie 1:33:48 był zadowalający jak na te warunki i mimo trudu będę miło wspominał ten bieg. Ukrainiec Wiktor Nagirniak, który wygrał zawody (1:11:57) –  biegł sobie tak lekko cały czas (zalety biegania na pętli pozwalają na oglądanie zmagań czołówki biegu) i zazdrościłem mu tej szybkości i lekkości biegu. Eh, ta nieznośna lekkość biegu – tęsknię za nią. Może uda się w Gnieźnie już w najbliższą sobotę?

 meta  20160404_090904

Co ciekawe: krótko przed metą pozwoliłem się wyprzedzić dwóm dziewczynom, które walczyły ze sobą i jak się okazało później zajęły drugie i trzecie miejsce na podium open kobiet z takim samym czasem, a ja na ostatniej pętli chyba pierwszy raz dublowałem kilka osób. Zresztą chyba wiele osób nie ukończyło z powodu temperatury tego biegu, bo już na ostatnim kółku nie widziałem kilka twarzy, które wcześniej obserwowałem. Opaleniznę na twarzy czuję do dziś 🙂 czyli po tygodniu 🙂 Poniżej zwycięzca tegorocznego półmaratonu ICE MAT, który zdecydowanie nie był ice 🙂

C_DSC00747

V ZIMOWY BIEG DĘBOWY – DĄBROWA 5.03.2016

         Zimowy Bieg w Dąbrowie obojętnie w którym roku zawsze charakteryzuje jedna cecha – jest to wiatr wiejący zawsze, niezależnie z jakiej strony  i utrudniający biegaczom zmagania z czasem. Także dziś nie było inaczej. Zimny mocny wiatr pogrzebał szansę na dobry wynik. Po starcie prawie miesiąc temu w Gołąbkach także na dystansie 15km łudziłem się jeszcze na poprawę wyniku również w Dąbrowie. Niestety chłodny i dość mocny wiatr na powrocie trasy skutecznie przeszkadzał dziś w osiągnięciu dobrego wyniku.  Poza wiatrem i uciążliwością z nim związanym sam bieg dobrze zorganizowany – bez uwag od strony organizacyjnej. Biuro zawodów w hali sportowej dało radę – i tutaj byłem nawet pozytywnie zaskoczony zawartością pakietu startowego, gdzie oprócz kuponu na posiłek znalazłem techniczną koszulkę z nadrukiem Biegu Dębowego w  rozmiarze o jaki poprosiłem (S), napoje – wodę, izotonik, energizer w puszce oraz wafelek i kalendarz biegów na 2016 rok. I to wszystko za niewielkie startowe, bo zapłaciłem w drugiem terminie raptem 35zł.  Czyli można jednak zorganizować bieg na dobrym poziomie i to za przyzwoitą cenę z bogatym pakietem dla biegaczy!

na trasie

       Wracając do biegu –  po małej rozgrzewce i powrocie na start udało się jeszcze porozmawiać ze znajomymi. Po starcie jak zwykle ciasno i pierwszy kilometr spędzony na znalezieniu wolnego miejsca. Dalej było już lepiej.  Trasa nie jest płaska, więc było kilka delikatnych wzniesień, które nie były jednak trudne. Na trasie były dwa punkty z wodą, z których jednak nie korzystałem. Przed biegiem planowałem sobie zrobić szybszą pierwszą połówkę z wiatrem, a drugą pod wiatr nastawić się na przetrzymanie. Jednak w trakcie biegu zmieniłem strategię i postanowiłem spokojnie przebiec pierwszą część, aby mieć siły na drugą połówkę i zmierzyć się z wiatrem. Na nawrocie oznaczającym połowę dystansu zameldowałem się w czasie 31:15 a na mecie 1:04:15 (1:04:07 netto). Czyli jednak wiatr zrobił swoje, mimo braku jakiegoś zmęczenia na mecie.

Meta   Meta

W ubiegłym roku lepszy wynik osiągnąłem w Gołąbkach niż w Dąbrowie i tym razem było podobnie. Na pocieszenie jednak mogę dodać, że poprawiłem wynik w Dąbrowie w stosunku do ubiegłorocznego o prawie półtora minuty.

 

      Na kolejny start w Gołąbkach wybrałem się z Krzyśkiem i Mariuszem – najpierw po odbiór pakietu do Trzemeszna, a potem na miejsce zawodów w Gołąbkach. Pogoda sprzyjała  – temperatura około 0 stopni i lekki wiatr. Plan na zawody był taki, aby pobiec w tempie 4:15-4:17 mając ciągle w pamięci start sprzed tygodnia, a ambitna wersja zakładała pobicie życiówki. Plan udało się wykonać w 100% a nawet w 120% i to mimo przeszkód jakie musiałem przezwyciężyć 🙂

x058

       Już bowiem w kilka minut po starcie na drugim kilometrze rozwiązało się sznurowadło. Musiałem więc stanąć i zmarzniętymi dłońmi próbować zawiązać nieszczęsne sznurowadło, a nie było to łatwe, kiedy wszyscy mi uciekali!!! Po około pół minucie ruszyłem ponownie i powoli zabrałem się za odrabianie strat i tak już do mety. Na szczęście udała mi się ta sztuka i przegoniłem też tych z którymi biegłem na początku a nawet tych których od dawna nie mogłem dogonić :). Na moje nieszczęście na 10-tym kilometrze ponownie rozwiązało się sznurowadło, ale już postanowiłem nie zatrzymywać się i spróbować dobiec tak aż do mety. Rzucające się sznurowadła na lewo i prawo w trakcie biegu zmieniły pewnie technikę mojego biegu, bo trzeba było stawiać stopę w taki sposób, aby nie nadepnąć sobie na tę sznurki 🙂

    Wyprzedzając kolejne osoby stawiałem sobie kolejne cele do pokonania i nie patrząc na zegarek i upływające kilometry udawało się je osiągnąć. Po drodze spotkałem też kilku znajomych z którymi udało się wymienić kilka słów lub zdań 🙂 Ogólnie oceniam swój występ jako udany, zwłaszcza, że pobiłem swoją ubiegłoroczną życiówkę na tym dystansie i trasie o ponad dwie minuty! Bez przerwy na sznurówki ten wynik byłby z pewnością jeszcze lepszy, ale coś trzeba zostawić na później. Dodatkowo moją satysfakcję zwiększa to, że w tygodniu poprzedzającym zawody założyłem nowe „niedotarte” buty na szybki trening i kolejne dni upłynęły na uciążliwym bólu mięśni płaszczykowatych łydek. Początkowo myślałem, że nie będę mógł wziąć udziału w zawodach… a tu proszę  meta z czasem 1:02:29. O ubiegłotygodniowej porażce już zapomniałem – trzeba patrzeć naprzód…

Bez tytułu

Nigdy nie wiadomo co się może zdarzyć jutro … Aha, tytułowych trzech jezior ponownie nie widziałem 🙂 🙂

x306  c_DSC_1569 (150)

c_DSC_1569 (149)  74_dsc3372