Archiwa tagu: Półmaraton

10. PKO Poznań Półmaraton

        Na poznański półmaraton zapisałem się dość późno, bo niecałe dwa tygodnie przed zawodami. Zastanawiałem się do końca nad nim, mając w głowie konieczność startu kontrolnego przed maratonem. Pomyślałem, że trzeba gdzieś się sprawdzić i Poznań może być tym miejscem. Alternatywą był jeszcze Ostrów Wlkp, gdzie startowałem w dwóch poprzednich edycjach. Tym razem zwyciężył Poznań i to był dobry wybór.  W Poznaniu dopisała pogoda (była optymalna temperatura w przeciwieństwie do upalnego Ostrowa), fajny pakiet startowy, mega atmosfera jak na dużych maratonach, meta na hali MTP – jednym słowem same plusy.

Do Poznania dotarłem razem z Krzyśkiem Przybylskim i razem wystartowaliśmy. Ustawiliśmy się w strefie poniżej 1:30 na końcu stawki z zamiarem pobicia swoich życiówek. Ta sztuka mi się niestety nie udała, ale nie było najgorzej.

   

Z Krzyśkiem biegliśmy razem aż do podbiegu na Hetmańską na 11-tym kilometrze. Tutaj trochę zwolniłem i pozostawałem kilkanaście sekund z tyłu. Potem na 13-14 km dogoniła mnie grupa pacemakerów na 1:30 i wiedziałem, że z dobrym czasem mogę się pożegnać. Trasa półmaratonu nie jest zupełnie płaska, ale nie jest też pagórkowata. Oprócz jedynego ostrego podbiegu na Hetmańską z Dolnej Wildy i drugiego podbiegu spod wiaduktu na Hetmańskiej trasa była w miarę płaska. Niestety ostatnia prosta, czyli ulica Grunwaldzka to wiatr w twarz czyli powtórka z maratonu.

Problemy zaczęły się już na początku biegu, bo od około 4-5 km odczuwałem ciążenie na żołądku spowodowane jedzeniem z poprzedniego dnia (impreza rodzinna). Późne wieczorne jedzenie i brak odpowiedniej diety miały tutaj decydujące znaczenie. Na szczęście na trasie nie musiałem szukać wzrokiem toitoi, ale zbędny balast miał ewidentnie wpływ na samopoczucie i efektywność biegu.

Dalszy bieg od 14 km to już tylko wypatrywanie mety… Szkoda, bo pogoda była zdecydowanie sprzymierzeńcem biegaczy tego dnia. Dobrze wyposażone strefy odżywiania, wolontariusze –  to wszystko tworzyło niepowtarzalną atmosferę. A na końcu meta – po wbiegnięciu na teren MTP lekki skręt w lewo i wbieg na czerwony dywan. Podświetlenia, ogromne wyświetlacze nad metą i wielki odmierzający czas od startu zegar. No tak, trochę zabrakło, nie dużo zabrakło do pobicia rekordu, ale nie zawsze jest Ten Dzień i nie zawsze można pobijać życiówki. Mój czas na mecie to 1:30:12 netto i 744 miejsce open.

00:21:12 (5km) 00:42:21 (10km) 01:04:01 (15km) 01:25:38 (20km) 01:30:12 01:30:29 brutto.

      

Dobrą robotę zrobił Marcin Chabowski, który wygrał zdecydowanie poznańską połówkę rozprawiając się z kenijskimi biegaczami z czasem 1:03:16. Piękna sprawa! Gratulacje dla Marcina!!!
   

VI SZAMOTUŁY SAMSUNG PÓŁMARATON – 16.10.2016

baner-start   baner-plot                      Czwarty półmaraton w tym roku miałem przebiec w Szamotułach.  Tegoroczna jest już szóstą edycją biegu. W tym roku została jednak przygotowana nowa trasa przenosząca większość poza miasto z różnych organizacyjnych względów. Zmiana okazała się korzystna z wielu względów, a mieszkańcy są pewnie wdzięczni 🙂 Nowa trasa miała start i metę na wysokości aquaparku obok biura zawodów i prowadziła najpierw małą pętelką ulicami miasta tak, aby przebiec z powrotem przez linię startową i dalej do Pamiątkowa, gdzie usytuowany był nawrót w okolicy 11,5km. Powrót był prowadzony dodatkowym odbiciem przez Baborowo. Pakiet startowy na zawody zdobyłem dzięki uczestnictwie w konkursie na hasło biegu, które okazało się jednym ze zwycięskich.  Pogoda na sam bieg okazała się niezbyt przychylna, bo wiał mocny zimny wiatr oraz padał deszcz. Jak to jednak czasami bywa zła pogoda nie może popsuć czegoś co dobrze działa i tak się stało i tym razem. Plany na bieg nie były wygórowane i ze względu m.in. na pogodę chciałem po prostu przebiec ten półmaraton treningowo nie nastawiając się na jakiś specjalny wynik. Na miejscu okazało się jednak, że będzie pacemaker a właściwie pacemakerka na 1:30 i to zmoblizowało mnie do ustawienia się w strefie za balonikiem na ten czas. Nie wiedziałem wtedy czy dotrę razem z balonikami na czas, ale po Biegu Lechitów byłem zdecydowany biec w grupie lub za nią tak, aby schować się przed wiatrem.

za-balonikami-2      za-balonikami

Plan był dobry i realizowałem go do nawrotu, potem musiałem trochę nadgonić aby dojść z powrotem do grupy. Niestety każdy punkt z wodą to strata do grupy, gdyż prowadząca nie zwalniała na punktach. Po 15km grupa się rozerwała i niestety zostałem trochę z tyłu za pacemakerką. Miałem wrażenie, że nie biegła równym tempem, ale narastającym, ale i tak wg mnie zrobiła dobrą robotę, a jak sie okazało potem zrobiła swoją życiówkę, bo nigdy nie przekroczyła 1:30. Na 16-tym kilometrze zebrałem się, próbowałem utrzymywać tempo i nawet przyspieszać, ale zrezygnowałem z tego na rzecz ostatnich 2-3 kilometrów. Mimo wszystko w trakcie biegu nie patrzyłem na tempo w gremlinie i próbowałem jeszcze myśleć o prześcignięciu kolejnych zawodników. To udawało się z dobrym skutkiem, choć także i mnie minęło kilku silniejszych biegaczy. Pierwsze kilometry były pod wiatr, więc ostatnie były z wiatrem i starałem się to wykorzystać w miarę sił. Na jednym z punktów wziąłem czekoladę i choć na początku trochę mnie zatkała, to później chyba spełniła swoją rolę, bo poczułem przypływ mocy (albo tak mi się tylko wydawało). Na ostatnich kilometrach baloniki były już daleko, choć w zasięgu wzroku, ale bez żadnych szans na dogonienie. Starałem się więc skupić jedynie na najbliższych zawodnikach i próbować rywalizować z nimi.

meta1      meta3

Nie wiedziałem jaki mam czas i tempo, więc kiedy dobiegałem do mety i zobaczyłem na zegarze migające 1:28 byłem w szoku. Nie miałem już jednak siły na spektakularny finisz i ostatnie metry pokonałem jak zdepnięty stary kapeć.

 przed-meta     medale

Za linią mety mogłem już jednak cieszyć się z nowej życiówki (1:28:53) zupełnie niespodziewanej w tej niekorzystnej pogodzie. Na mecie otrzymałem ładny medal, folię termo, wodę oraz napój izo w puszce. Po odbiorze rzeczy z depozytu (szybko sprawnie i z uśmiechem) oraz wykąpaniu się przeszedłem na boisko sportowe, gdzie ulokowana była scena i punkty odżywcze wraz z ławkami pod zadaszeniem. Szkoda, że pogoda nie była piknikowa, bo cała reszta zachęcała do dłuższego spędzenia czasu. Na murawie były całe rodziny, bo oprócz biegu głównego – półmaratonu były organizowane bieg rodzinny oraz NW i dla wszystkich były przygotowane nagrody także w formie losowania. Niestety pogoda pokrzyżowała trochę te plany, bo w trakcie oczekiwania na boisku deszcz nasilał się i część osób po spożyciu dobrego makaronu udała się do domu.  Trzeba jeszcze zaznaczyć, że organizatorzy nie do końca trafili z nagrodami dla najlepszych, bo część z biegaczy przed samą metą zwolniła i nie chciała przekroczyć jako pierwsi linii mety, bowiem niektóre z nagród za dalsze miejsca bądź w kategorii wiekowej były cenniejsze lub korzystniejsze niż te wynikające z miejsca w kategorii open. To taki mały minus w organizacji i to dotyczący najlepszych, bowiem cała reszta była przygotowana perfekcyjnie i z dużym rozmachem. Jestem też pewien, że w przyszłym roku stawię się w Szamotułach ponownie i spróbuję powalczyć o nową życiówkę.

4. PKO Nocny Wrocław Półmaraton

           Odczekałem specjalnie z wpisem kilka dni, aby ochłonąć, bowiem ciągle mam mieszane odczucia dotyczące tych zawodów. Te uczucia dotyczą nie tylko organizacji biegu, ale też mojego startu. Do Wrocławia zdecydowałem się ponownie jechać Polskim Busem i już po 16 byłem na miejscu. Start o 22, więc pozostało dużo czasu… Szybka przekąska na dworcu w Mac’u i już jechałem tramwajem nr 9 w stronę AWFu. Tam na miejscu sprawny odbiór pakietu startowego, ale już po koszulkę trzeba było przejść do innej hali (nie wiadomo dlaczego nie były wydawane razem). W drugiej hali z mikro expo okazało się, że mimo zamówionej w zgłoszeniu koszulki o rozmiarze S nie ma już takich i wolontariusz wskazał mi do odbioru rozmiar M. Hmm, nie tak miało być, ale nic na to nie poradzę – nie mają i co im zrobię…. Jak się okazało później na linii startu wiele osób narzekało na rozmiar koszulki, bo otrzymali albo dwa rozmiary większe albo w ogóle koszulki dla płci odmiennej. No cóż, nie liczy się jakość ale ilość. I to chyba byłoby motto tej edycji nocnego półmaratonu, mimo zapewnień organizatorów o najwyższych staraniach – ten tłumaczył się, że wiele osób przepisało pakiet i odebrało koszulkę taką na jaką mieli ochotę. Według mnie organizatorzy w przyszłym roku nie powinni się zgadzać na to. Po odpoczynku na krzesełkach na hali chciałem przejść się na dwór, ale wtedy nadciągnęła burza z mocnymi opadami deszczu. Później nadjechał Krzysiek wraz z Night Runners’ami. Obejrzeliśmy wspólnie stoisko Asicsa na hali, choć nic nie przyciągnęło specjalnie wzroku. Około 20:30 przebrałem się, oddałem rzeczy do depozytu i poszedłem na rozgrzewkę. W depozycie dopiero wolontariusze pakowali torby w czarne worki i podpisywali je pisakiem (trochę to zapewne wydłużało czas odbioru rzeczy, a można było worki i naklejki z wydrukowanym numerem włożyć do pakietu). Na rozgrzewce tłumy ludzi, ale klimatycznie. Potem szybka wizyta w toitoi i ruszyłem do swojej strefy startowej. Na szczęście organizatorzy rozdzielili biegaczy na strefy wg zadeklarowanego czasu ukończenia biegu i mieli startować poszczególne grupy co kilka minut wraz z dedykowaną muzyką startową! To było fajne, bo czekałem już z utęsknieniem na Cwał Walkirii, który miał mnie porwać do biegu. Podział pierwszej grupy startowej na czas poniżej 1h40′ to dość duża rozpiętość i na starcie przepuszczaliśmy z Krzyśkiem osoby, które biegły na czas około 1h20′ do przodu. W tym roku podczas nocnego półmaratonu królowała muzyka poważna i to już od samego startu aż po punkty na trasie, gdzie umiejscowione były kwartety smyczkowe. Ja widziałem i słyszałem na pewno muzykę z dwóch takich stanowisk, ale mogło mi coś umknąć w trakcie biegu.

start    balon 1:30

Po starcie jak zwykle ciasno przez pierwszy kilometr. Trafił się także zaraz po starcie jakiś maniak zdjęć usadowiony na środku ulicy bez żadnego zabezpieczenia, co było mega głupie i ludzie powiedzieli mu od razu co o tym myślą. Ustawiliśmy się z Krzyśkiem za balonikami na 1:30 i plan był taki, aby trzymać się ich jak najdłużej.

trasa    trasa

Mnie ta sztuka nie udała się zbyt długo, ale utrzymywałem ich w zasięgu wzroku do około 10-tego kilometra, choć na ósmym kilometrze wyprzedziła mnie druga grupa baloników na ten czas. Przy wyprzedzaniu jeden z pacemakerów pocieszał resztę, że już 30 minut biegu za nami i pozostała tylko godzina biegu ciągłego 🙂 Taa, to na pewno pokrzepiło wszystkich 🙂

pierwsze kilometry    trasa

Na 10-tym kilometrze wciągnąłem żel i niedługo potem, bo na 11-tym kilometrze przyszły konsekwencje tego, bowiem poczułem ucisk w żołądku – jakby kolkę.  Z tego powodu musiałem trochę zwolnić, ale nie poddawałem się, choć i takie myśli przechodziły przez głowę. Przetrzymałem jednak te niedogodności i już po przebiegnięciu Ogrodu Botanicznego zupełnie minęły. Wtedy też odczułem przypływ energii i dostałem drugie życie 🙂 Tutaj jednak dość duża ilość skrętów sprawiła, że straciłem trochę orientację gdzie jestem i kiedy będzie wbieg na most Grunwaldzki. Kiedy nastąpiła ta chwila, wiedziałem, że do mety pozostało 4 kilometry i trzeba docisnąć. Ale tu znowu zamiast grzać prosto do przodu był kolejny zbieg w prawo i dokręcanie kolejnych zakrętów. Szkoda, bowiem ubiegłego roku był tylko lekki łuk w tym miejscu i prosta strzała do mety. Za Mostem Szczytnickim dobiegł do mnie Tomek i razem już biegliśmy w stronę mety. Tam trochę zabrakło mi jasnego oznaczenia odległości do mety, bo po minięciu bramy AWFu było kilka oświetlonych dmuchanych bramek i ciężko było zorientować się gdzie jest meta. Ostatnie przyspieszenia i meta…

meta    meta

Wiedziałem, że niestety czas nie został poprawiony w stosunku do ubiegłorocznego, ale trudno. Przed startem wiedziałem, że to nie jest ten dzień. Być może pogoda też się do tego przyczyniła + duża wilgotność, ale miałem nadzieję, że osiągnę lepszy wynik. Na mecie zameldowałem się z czasem 1:31:18, co dało mi 570 miejsce na prawie 10 tysięcy biegaczy, którzy ukończyli bieg. W oficjalnym komunikacie widnieje 9356 biegaczy na mecie, ale nie ukończyło tylko 42, a pakiet odebrało 9585 na 12137 zgłoszonych. Niezły wynik, choć nie jest to oczywiście rekord Polski pod względem ilości startujących. Za linią mety spotkałem Krzyśka, który był o 45 sekund wcześniej na mecie niż ja. Tomka już nie spotkałem ani Artura, ale widziałem potem, że Tomek złamał 1:30 a Artur pobiegł około 1:41. Po biegu szybkie przejście przez strefę z wodą i bananami i odbiór depozytu. W tym momencie było tam jeszcze pusto i odbiór był sprawny oraz bezproblemowy. Co działo się tam później przeczytałem z forum – nawet 40-minutowe oczekiwanie w dusznej hali… Koszmar… Ja znalazłem dalej szatnię z prysznicami, bo najpierw trafiłem do takiej bez łazienki i odświeżyłem się. Wyjście na dwór było trochę utrudnione, bo w gąszczu korytarzy nie było informacji w którą stronę kierować się do wyjścia, a na korytarzu panował już naprawdę duży ścisk i tłok. Trafiłem na salę depozytu, a tam nie chcieli przepuszczać ludzi w stronę wyjścia na dwór… No organizacja była tu trochę delikatnie słaba. W końcu jakoś wyszedłem przez salę mini expo i zabrałem ze sobą darmowy egzemplarz gazetki biegowej, która potem pozwoliła mi usiąść na czymś suchym. W czasie biegu jednak trochę padało i wszystkie stoliki były mokre. Na plus było też to, że przy odbiorze herbaty czy zupy nie trzeba było okazywać numeru, bo w moim przypadku wypchanego plecaka do granic było to zawsze uciążliwe. Były do wyboru dwie zupy – pomidorowa i jarzynowa, choć pomidorowa, którą jadłem niezbyt smaczna… W trakcie posiłku odbyły się dekoracje zwycięzców oraz można było oglądać wbiegających na metę na dużym ekranie. Po posiłku udałem się w stronę wyjścia. Przystanek był tłumnie oblegany, więc udałem się pieszo do noclegowni, do której miałem może nieco ponad dwa kilometry. Na miejscu miła rozmowa z panem, który obsługiwał biegaczy i krótka drzemka, bo o trzeciej pobudka 🙂 i przejazd na dworzec pkp oraz dalej Polskim Busem do domku. Aha, zapowiadany trójwymiarowy medal jednak okazał się zwykłym okrągłym i płaskim krążkiem zawieszonym na szarej wstążce nazwanej przez współbiegaczy w noclegowni „sznurowadłem”.

medal_1str

Medal w porównaniu z ubiegłorocznym wypada blado – krasnal był naprawdę rewelacyjny!  Szkoda, że organizatorzy nie poszli tym śladem. Taka duża ilość biegaczy to na pewno ogromne wyzwanie dla organizatorów, ale tym razem jest troszkę do poprawy. Ubiegły rok to świetnie przygotowana impreza bez słabych punktów, tegoroczna wypada nieco gorzej. Zapowiadana przyszłoroczna edycja może być jeszcze liczniejsza, bo nawet 15 tysięcy biegaczy. Nocny klimat biegów jest niesamowity, zwłaszcza w przypadku dodatkowego oświetlenia np. mostów których w tym roku jednak zabrakło na rzecz projektu P.I.W.O, który chyba nie był tak efektowny. Darmowa komunikacja na numer startowy to także ukłon miasta dla biegaczy i odciążenie parkingu dla miejscowych. Koszulka firmy 4F okazała się tylko ciut za duża, ale za to świetnej jakości no i oryginalnego koloru – widoczna nawet w nocy 🙂 Dodam jeszcze, że organizatorzy stworzyli nawet grupy biegowe dla zwiedzających z przewodnikiem, co mogło być ciekawą alternatywą dla biegających tylko „na życiówkę” 🙂

3. PKO Półmaraton Wielka Pętla Izerska – 18.07.2015

   11659443_655567501240805_4865303842597539408_n 11696525_663503660447189_5253495540687185807_o

     Wielka Pętla Izerska jest moim pierwszym biegiem górskim i jako debiutant nie wiedziałem czego się spodziewać po takim starcie. Pakiet startowy udało się wygrać w konkursie na facebooku i była to niesamowita radość, bo wcześniej myślałem o tych zawodach i zapisach do nich, ale jakoś nie złożyło się do końca. Tym bardziej, że wyjazd do Szklarskiej łączy się zawsze z wyjazdem z całą rodzinką. Czyli teraz motywacja do startu już była, forma jako taka chyba też – potwierdzona we Wrocławiu i później w Nekli, więc tylko sprawdzać się w górach. Niestety tydzień przed wyjazdem po kupnie nowych butów przytrafiła mi się mała kontuzja – skręcenie stawu skokowego w prawej stopie. Aby jak najszybciej wyleczyć nogę przykładałem okłady i smarowałem altacetem, a dodatkowo trzymałem nogę wyżej żeby nie puchła dalej. Ale i tu nie mogło być zbyt dobrze, bo następnego dnia przed domem wichura złamała nam drzewo i ktoś musiał się tym zająć nie patrząc na bolącą nogę. A góry jak to góry mają swoje wymagania i to pewnie też się trochę odbiło. Na szczęście do poniedziałku opuchlizna zeszła i można było delikatnie truchtać. Do soboty czyli zawodów pozostał cały tydzień i miałem nadzieję, że to wystarczy i jeżeli nie będzie szansy na ściganie, to chociaż spokojnie przebiegnę ten półmaraton. Po przyjeździe do Szklarskiej udało się zrobić jeszcze dwa treningi poranne na ulubionej trasie Pod Reglami i zrobić spontaniczny wypad z rodzinką na Samotnię i Strzechę Akademicką 🙂 Na brak ruchu nie można było więc narzekać. W sobotę pogoda powitała nas upałem ponad 30 st. i prognozą deszczu, która jednak się nie sprawdziła. Od rana jednak nawadniałem się jak mogłem. Na starcie spotkałem jeszcze Andrzeja Krzyścina i w towarzystwie Jurka Skarżyńskiego zrobiliśmy wspólne zdjęcie. Dzień wcześniej próbowałem zrobić mały rekonensans początku trasy biegu i wiedziałem że łatwo nie będzie. Droga przy dworcu kolejowym była w remoncie i wyglądała jak typowa kamienista trasa górska 🙂

start   profil_trasy_wpi_2015

Dalej było lepiej, ale do łatwych nie należała.

11143165_681842778615987_2614894312184370093_n

Po starcie starałem się trzymać spokojne równe tempo, choć jak zwykle ustawiłem się chyba za daleko od linii i trzeba było wyprzedać mnóstwo osób wolnej biegnących. Za Szklarską trasa opadała w dół aż do Jakuszyc, a potem wznosiła się długim ciągiem aż do kopalni Stanisław.

11760308_663899960407559_4093719679582066327_n     11208654_663899973740891_4295458836617841212_n

Szkoda, że trasa biegu nie przechodziła bezpośrednio przy kopalni, bo widok tej jest niesamowity.

 249522

Przed kopalnią był usytuowany punkt z wodą i trasa opadała już w dół. Niestety te zbiegi były bardzo niebezpieczne i trzeba było uważać na każdy krok. Po skręceniu kostki musiałem uważać tym bardziej, więc bardzo ostrożnie i wolniej zbiegałem niż inni. Mimo tego upał robił swoje i po pewnym czasie świadomy czasu stwierdziłem, że rekordu żadnego nie pobiję, a przynajmniej w zdrowiu dotrę do mety i częściowo zwalniałem prawie do marszu. Trasa ogólnie bardzo fajna i przyjemna, choć kamieniste zbiegi były niebezpieczne. Do mety na najwyżej położonym stadionie lekkoatletycznym w Polsce dotarłem w czasie 1:48, więc szału nie było,

meta     11179953_601750426595418_2692724977713625930_nale patrząc na temperaturę powyżej 30 stopni i prażące słońce to i tak było nieźle. Mam nadzieję w przyszłym roku wystartować ponownie i porządnie pobić ten czas.

Medal na mecie ładny11214380_655567414574147_6768977466878080498_n, pakiet wypasiony, ale .. był problem z prysznicem. Na placu wystawione były jedynie umywalki. Na to trochę nie byłem przygotowany, bo pokój był oddaliśmy, ale jakoś dałem radę. Z powodu upału nie chciało nam się nawet zostać na losowaniu nagród, ale za to odpoczywaliśmy do popołudnia w parku.