Na kolejny start w Gołąbkach wybrałem się z Krzyśkiem i Mariuszem – najpierw po odbiór pakietu do Trzemeszna, a potem na miejsce zawodów w Gołąbkach. Pogoda sprzyjała – temperatura około 0 stopni i lekki wiatr. Plan na zawody był taki, aby pobiec w tempie 4:15-4:17 mając ciągle w pamięci start sprzed tygodnia, a ambitna wersja zakładała pobicie życiówki. Plan udało się wykonać w 100% a nawet w 120% i to mimo przeszkód jakie musiałem przezwyciężyć 🙂
Już bowiem w kilka minut po starcie na drugim kilometrze rozwiązało się sznurowadło. Musiałem więc stanąć i zmarzniętymi dłońmi próbować zawiązać nieszczęsne sznurowadło, a nie było to łatwe, kiedy wszyscy mi uciekali!!! Po około pół minucie ruszyłem ponownie i powoli zabrałem się za odrabianie strat i tak już do mety. Na szczęście udała mi się ta sztuka i przegoniłem też tych z którymi biegłem na początku a nawet tych których od dawna nie mogłem dogonić :). Na moje nieszczęście na 10-tym kilometrze ponownie rozwiązało się sznurowadło, ale już postanowiłem nie zatrzymywać się i spróbować dobiec tak aż do mety. Rzucające się sznurowadła na lewo i prawo w trakcie biegu zmieniły pewnie technikę mojego biegu, bo trzeba było stawiać stopę w taki sposób, aby nie nadepnąć sobie na tę sznurki 🙂
Wyprzedzając kolejne osoby stawiałem sobie kolejne cele do pokonania i nie patrząc na zegarek i upływające kilometry udawało się je osiągnąć. Po drodze spotkałem też kilku znajomych z którymi udało się wymienić kilka słów lub zdań 🙂 Ogólnie oceniam swój występ jako udany, zwłaszcza, że pobiłem swoją ubiegłoroczną życiówkę na tym dystansie i trasie o ponad dwie minuty! Bez przerwy na sznurówki ten wynik byłby z pewnością jeszcze lepszy, ale coś trzeba zostawić na później. Dodatkowo moją satysfakcję zwiększa to, że w tygodniu poprzedzającym zawody założyłem nowe „niedotarte” buty na szybki trening i kolejne dni upłynęły na uciążliwym bólu mięśni płaszczykowatych łydek. Początkowo myślałem, że nie będę mógł wziąć udziału w zawodach… a tu proszę meta z czasem 1:02:29. O ubiegłotygodniowej porażce już zapomniałem – trzeba patrzeć naprzód…
Nigdy nie wiadomo co się może zdarzyć jutro … Aha, tytułowych trzech jezior ponownie nie widziałem 🙂 🙂