Archiwum kategorii: 2017

Biegi w 2017 roku

Podsumowanie 2017 roku

      Ambitne plany poszły w las… Na początku 2017 roku w ramach biegowych postanowień noworocznych zamarzyło mi się ustanowić nowe życiówki na dyszkę i na dystansie maratońskim. Wykonalne? Pewnie tak, choć treningowo nie zawsze może się udać, ze względu na inne jednostki treningowe. Mnie się nie udała żadna w tym roku 😦

Może cele były zbyt ambitne, może trening niewłaściwy – ten rok raczej nie sprzyjał odpowiednim treningom. Zmiana pracy, niby lepsze godziny pracy, ale więcej stresu, nowe obowiązki, więcej nauki i czasu poświęconego na pracę także jeszcze w domu, no i … mniej snu. Ta kluczowa ostatnia pozycja ma ogromne znaczenie, a drzemka w pociągu to nie to samo. Ale od początku.

Początek roku – to solidnie przepracowane miesiące, z głową i według planu. Plan był taki, aby przygotować się do wiosennego maratonu, który zawsze mi wychodził najlepiej.  Dobre treningowo zimowe miesiące zaowocowały dobrym występem na Maniackiej Dyszce w Poznaniu, gdzie dosłownie sekundy zabrakło do złamania 40 minut… może ustawienie się bardziej z przodu na starcie wystarczyłoby? Dwa tygodnie później półmaraton w Poznaniu i tu już było tak sobie – czas oscylował około 1:30, ale chęci były na o wiele lepszy czas. Potem już Bieg Europejski w Gnieźnie i znowu otarcie się o złamanie 40 – no cóż, może nie jest mi to dane? 🙂 Potem jeszcze trudniejsza technicznie dyszka w Janowcu Wlkp i minimalnie gorszy czas. Tu już było wiadomo, że odpuszczam maraton wiosenny ze względu na brak odpowiednich długich wybiegań spowodowanych ograniczonym czasem.  Maj – połówka Kruszwica – Inowrocław w bardzo ciepłym słonecznym dniu nie wyszła najlepiej. To od niej zaczęły się też problemy zdrowotne. Nie pamiętam kiedy tak odpuściłem bieg, a wtedy kończyłem bieg marszem… Po biegu problemy z prawą stopą… a dokładnie śródstopiem. Nie wiem od czego tak naprawdę. Może złe buty, może to był już czas na nowe startówki… Czerwiec – prawie dycha w Czerniejewie mimo upału czas przyzwoity, a potem nocny półmaraton we Wrocławiu. Lipiec to rozpoczęcie okresu treningowego pod jesienny maraton – a przynajmniej taki był plan, aby przygotować się dobrze wraz z obozem biegowym w sierpniu w Jakuszycach. Niestety problem ze stopą powrócił i to ze zdwojoną siłą – wizyta u ortopedy (podejrzenie złamania zmęczeniowego), zastrzyk z blokadą oraz decyzja o rezygnacji z obozu… No cóż to miało wystarczyć – dodatkowo prawie trzy tygodnie odpoczynku od biegania. Żal był… Wrzesień to powrót do treningów przed Biegiem Lechitów, który trochę zaskoczył mnie nową trasą i własną niemocą… To był sygnał, że powinienem dać sobie spokój z maratonem, ale co tam. Początek października to debiut w roli pacemakera w półmaratonie w Szamotułach na 1:40 – ustalone już na początku 2017 roku jako przetarcie przed maratonem, więc nie można było nawalić. Poszło idealnie. Tydzień później start w maratonie w Poznaniu… Do połowy dobrze, choć nie idealnie, a potem chęć zejścia z trasy. Resztę pominę… Potem zaczęły się problemy z bólem kolan, zakończone złamaniem rzepki podczas Bieg Niepodległości… Sezon zakończony fatalnie i z kiepską wizją na 2018. Po operacji powolny powrót do normalnego funkcjonowania i dłuuuga rehabilitacja…

Mam nadzieję, wiosną rozpocząć delikatne treningi…ale już bez planów i życiówek.

2070km – przebiegnięte nieco ponad 2000km, czyli o wiele mniej niż w poprzednich latach. Udało się zbliżyć kilkukrotnie do granicy 40 minut i wręcz otrzeć się o nią (40:02 Maniacka Dziesiątka, 40:09 Bieg Europejski)… może jest jeszcze nadzieja? 🙂 🙂

 

5. PKO Nocny Wrocław Półmaraton

          Nocny, nocny … półmaraton we Wrocławiu to moje trzecie podejście a prawie czwarte 🙂 Bieg z roku na roku ewaluuje z ilością zawodników, oprawą, sposobem obsługi biegaczy i pewnie wieloma innymi czynnikami o których nie wiem. Tegoroczny 5. PKO Nocny Wrocław Półmaraton był inny niż ubiegłoroczny, chociażby ze względu na umiejscowienie mety na Stadionie Olimpijskim. I to chyba najfajniejsze zakończenie ze wszystkich, choć mi osobiście nie do końca odpowiadało. Fakt, było barwne i ciekawe jak to wbieg na stadion, ale po minięciu mety – szybki medal, woda, banan i przeganianie, bo wbiegną następni… Nie ma możliwości obejrzenia jak wbiegają znajomi, kibicowania im … chyba że szybko zrobisz rundkę dookoła stadionu i będziesz dopingował im na trasie 😦 Za stadionem bardzo czytelnie opisana strefa odżywiania ze stołami i ławkami — bardzo fajnie, choć tylko żurek po biegu …. No i aby dokończyć minusy – dość daleko oddalone szatnie, depozyty i prysznice od mety oraz mikrostrefa expo jak na zawody z tak dużą ilością startujących. Zakończenia biegu z ubiegłych lat miały ciekawszą oprawę dla biegaczy i ich bliskich, gdyż ze strefy odżywiania można było obserwować na wielkim ekranie metę i wbiegających tam zawodników – kibicować im i oczekiwać na ostatnich wbiegających na metę. Ponadto obok była ustawiona scena, gdzie byli dekorowani zwycięzcy – to wszystko działo się na oczach wszystkich, a nie tylko na oczach zgromadzonych na trybunach kibiców… Tego zabrakło w tegorocznej edycji…

Prawie 12 tysięcy zapisanych to robi wrażenie… Bieg ukończyło 9894 a wystartowało prawie dziesięć tysięcy – to naprawdę tłum zapychający wrocławskie ulice nocą…

Do Wrocławia przyjechałem tradycyjnie już Polskim Busem (tanio i w miarę szybko), potem tramwajem nr 9 na ulicę Mickiewicza i już od 17.30 mogłem spokojnie odebrać pakiet startowy 🙂

Pogoda tym razem nie zaskoczyła biegaczy, choć wolałem jednak spodziewany deszcz, a tu zrobiło się parno i duszno, czyli raczej nieprzyjaźnie dla biegaczy… Przygotowania do nocnego były raczej skromne, więc nie liczyłem na pobicie życiówki, choć coś tam w głowie zawsze siedzi… Muzyka w tym roku na starcie była klasyczna i w zasadzie już dalej na trasie nie słyszana. Trasa minimalnie zmieniona i przez to trochę mnie zaskoczyła. Po bardzo tłocznym starcie (kto wpuszcza ludzi biegnących na dwie godziny do pierwszej strefy???) próbowałem biec tak, aby mieć w zasięgu wzroku baloniki na 1:30, ale okazało się to niemożliwe. Jak okazało się po biegu, panowie zagadali się za mocno i za bardzo spięli na starcie, bo na drugim kilometrze już ich nie było widać… No cóż, trzeba liczyć na siebie w takiej sytuacji. Postanowiłem biec na samopoczucie, bez spoglądania na zegarek i niepotrzebnego stresu… W końcu biegłem z czterema jedynkami na piersi – fajny numerek dostałem 🙂

  

Trasa nocnego jak zawsze urokliwa, choć w tym roku zabrakło mi iluminacji, które w ubiegłorocznej edycji były niezwykłą ozdobą biegu. Na trasie, jak zawsze nie zabrakło ze dwóch kryzysów, które udało się zwalczyć i gdybym jednak biegł z balonami lub w synchronizacji z zegarkiem, mógłbym osiągnąć lepszy czas… Jednak zawsze niemile wspominam końcowe kilometry na nocnym  – bieg wzdłuż parku ciemną ulicą z dziurami i kałużami nie jest zbyt bezpieczny i komfortowy. Tegoroczna edycja zakończenie biegu miała na wyremontowanym stadionie z żużlową nawierzchnią, na której startują zawodnicy Sparty Wrocław. Nie jest to zbyt wdzięczna nawierzchnia dla biegaczy, szczególnie na końcowych metrach, ale próbowałem dać tu z siebie wszystko, co oszczędziłem na ciemnej uliczce Różyckiego…

   

Czas na mecie 1:31:37 – szału nie ma, ale wstydu też nie … Po biegu spotkanie ze znajomymi i wspólna bieda-jedzenie w strefie odżywiania. A potem ponieważ zrobiło mi się już chłodno pobiegłem do hali po odbiór depozytu i tu meeeega kolejka – stałem około 30 minut… Złe oznakowanie worków – bo pisanie pisakiem na białym worku to kiepski pomysł – to główna przyczyna tak długiego oczekiwania na depozyt. Sytuacja taka jak rok temu, ale jak widać organizatorzy nie wyciągnęli odpowiednich wniosków, a wystarczy wydrukowany numer na papierze samoprzylepnym i worek w pakiecie startowym… No cóż, może za rok będzie lepiej? Po kąpieli udałem się na halę przespać trochę i powrót do domu…. Chyba to mój ostatni nocny we Wrocławiu…

XV Bieg Europejski

       Bieg Europejski miał być jednym z kolejnych sprawdzianów przed Orlen Maratonem i pokazać w jakiej jestem formie i co należy poprawić. Ten egzamin został zdany, choć były ciche (a może głośne) nadzieje na poprawienie życiówki na dystansie 10km. Bieg Europejski organizowany przez mój klub – Altom Gniezno –  ma swoją już dość długą tradycję ( w końcu to 15 edycja!) i odbywa się w moim rodzinnym mieście, gdzie wiadomo chciałoby się pokazać od najlepszej strony. W tym roku zawody odbywały się z włoską flagą w tle i zawodnicy z kraju pizzy i spaghetti brali także w nim udział. Pogoda jak na kwiecień była dość łaskawa – nie padało i nie wiało zbyt mocno.

Przed startem tradycyjnie wspólne zdjęcie zawodników Altomu  i krótka rozgrzewka.

  Tydzień przed zawodami był dość załadowany obowiązkami i pracą, więc mało było czasu na odpoczynek i regenerację (wczesne wstawanie). Czy miało to swoje odzwierciedlenie w biegu? Pewnie tak, ale po kolei… Po starcie jak zwykle mały tłok na zakręcie, a potem po bruku deptaka znacznie się rozluźniło. Uspokoiliśmy z Krzyśkiem tempo, aby nie pokręcić się za wcześnie i na końcu nie opaść z sił. Po mniejszym kółku było ok, nie czułem zmęczenia i wiedziałem, że wytrzymać tempo startowe to wystarczy do osiągnięcia celu. Jednak jak to było często na dłuższym kółku w okolicach ulicy Reymonta czułem że tempo słabnie, choć starałem się jeszcze jeżeli nie wyprzedzać, to choć utrzymywać kolejność zawodników. Widziałem na nawrotce, że jest dobrze i myślałem, że wytrzymać takie tempo i przyspieszyć na ulicy Chrobrego, czyli na ostatnich dwóch kilometrach. Tu jednak czułem już dość duże zmęczenie, które nie pozwoliło na przyśpieszenie…

   Czas na mecie 40:09, czyli ponownie nie udało się złamać magicznej „40”…

Na mecie jednak radość z powodu ukończenia biegu i cofnąłem się, by towarzyszyć moim kuzynkom ze Szczecina i Jeleniej Góry, które specjalnie przyjechały na ten bieg do rodzinnego Gniezna…

   

10. PKO Poznań Półmaraton

        Na poznański półmaraton zapisałem się dość późno, bo niecałe dwa tygodnie przed zawodami. Zastanawiałem się do końca nad nim, mając w głowie konieczność startu kontrolnego przed maratonem. Pomyślałem, że trzeba gdzieś się sprawdzić i Poznań może być tym miejscem. Alternatywą był jeszcze Ostrów Wlkp, gdzie startowałem w dwóch poprzednich edycjach. Tym razem zwyciężył Poznań i to był dobry wybór.  W Poznaniu dopisała pogoda (była optymalna temperatura w przeciwieństwie do upalnego Ostrowa), fajny pakiet startowy, mega atmosfera jak na dużych maratonach, meta na hali MTP – jednym słowem same plusy.

Do Poznania dotarłem razem z Krzyśkiem Przybylskim i razem wystartowaliśmy. Ustawiliśmy się w strefie poniżej 1:30 na końcu stawki z zamiarem pobicia swoich życiówek. Ta sztuka mi się niestety nie udała, ale nie było najgorzej.

   

Z Krzyśkiem biegliśmy razem aż do podbiegu na Hetmańską na 11-tym kilometrze. Tutaj trochę zwolniłem i pozostawałem kilkanaście sekund z tyłu. Potem na 13-14 km dogoniła mnie grupa pacemakerów na 1:30 i wiedziałem, że z dobrym czasem mogę się pożegnać. Trasa półmaratonu nie jest zupełnie płaska, ale nie jest też pagórkowata. Oprócz jedynego ostrego podbiegu na Hetmańską z Dolnej Wildy i drugiego podbiegu spod wiaduktu na Hetmańskiej trasa była w miarę płaska. Niestety ostatnia prosta, czyli ulica Grunwaldzka to wiatr w twarz czyli powtórka z maratonu.

Problemy zaczęły się już na początku biegu, bo od około 4-5 km odczuwałem ciążenie na żołądku spowodowane jedzeniem z poprzedniego dnia (impreza rodzinna). Późne wieczorne jedzenie i brak odpowiedniej diety miały tutaj decydujące znaczenie. Na szczęście na trasie nie musiałem szukać wzrokiem toitoi, ale zbędny balast miał ewidentnie wpływ na samopoczucie i efektywność biegu.

Dalszy bieg od 14 km to już tylko wypatrywanie mety… Szkoda, bo pogoda była zdecydowanie sprzymierzeńcem biegaczy tego dnia. Dobrze wyposażone strefy odżywiania, wolontariusze –  to wszystko tworzyło niepowtarzalną atmosferę. A na końcu meta – po wbiegnięciu na teren MTP lekki skręt w lewo i wbieg na czerwony dywan. Podświetlenia, ogromne wyświetlacze nad metą i wielki odmierzający czas od startu zegar. No tak, trochę zabrakło, nie dużo zabrakło do pobicia rekordu, ale nie zawsze jest Ten Dzień i nie zawsze można pobijać życiówki. Mój czas na mecie to 1:30:12 netto i 744 miejsce open.

00:21:12 (5km) 00:42:21 (10km) 01:04:01 (15km) 01:25:38 (20km) 01:30:12 01:30:29 brutto.

      

Dobrą robotę zrobił Marcin Chabowski, który wygrał zdecydowanie poznańską połówkę rozprawiając się z kenijskimi biegaczami z czasem 1:03:16. Piękna sprawa! Gratulacje dla Marcina!!!
   

XIII MANIACKA DZIESIĄTKA

13 Maniacka Dziesiątka nie mogła być pechowa… I taka nie była 🙂 Choć mogę mieć różne zastrzeżenia tylko i wyłącznie do siebie. 

Zdecydowałem się na start w Maniackiej już w ubiegłym roku, gdyż pamiętałem z ubiegłych lat, że po rozpoczęciu zapisów miejsca kończyły się bardzo szybko. Zapisy były okraszone problemami KB Maniac ze swoim szefem, który postanowił utworzyć nową fundację o podobnej nazwie i pod tą egidą organizować dalej sztandarową imprezę pod nazwą Maniacka Dziesiątka. Sama impreza zorganizowana jak co roku bezbłędnie wraz z biegami dziecięcymi, fajną trasą niezmienną od kilku lat – szybką i płaską. Start z ulicy Baraniaka, zaś meta na Malcie.  Jedyny mankament trasy stanowią ostatnie dwa kilometry już wzdłuż jeziora, kiedy biegnie się wąską asfaltową ścieżką, a często obok niej próbując wyprzedzać innych zawodników i omijać stojących kibiców niezabezpieczoną w żaden sposób trasą. Jest to jednak naprawdę  bardzo malutki minus w stosunku do całej reszty.

Ze względu na problemy z parkowaniem i bliskość dworca pkp zdecydowałem się na dojazd pociągiem na bieg. To była dobra decyzja, bo 20 minutowy spacer z i na pociąg dobrze mi zrobiły. Przed biegiem byłem umówiony z Adamem E. że spotkamy się na miejscu i spróbujemy pobiec razem. Chciałem też stanąć do wspólnego zdjęcia z runnersami z Bank na Zdrowie z banku po rozgrzewce.

Przed startem mimo wyznaczonych stref ludzie i tak stawali gdzie chcieli i nikt tego nie weryfikował. Postanowiłem z Adam stanąć trochę bliżej początku własnej strefy tak, aby nie przepychać się po rozpoczęciu biegu. Jednak to było trochę za mało, bo jak się okazało na mecie, trzeba było stanąć jeszcze bliżej linii startowej i rozpocząć dynamiczniej bieg.   

Piszę tak, bo zaczęliśmy biec dość wolno, a przynajmniej tak się wydawało, bo naprawdę biegliśmy trochę poniżej 4:00. Dalej starałem się mieć bieg pod kontrolą, utrzymując stałe tempo i mozolnie wyprzedzając kolejnych biegaczy, a było ich duuużo. Bieg ukończyło prawie 4600 biegaczy, więc można sobie wyobrazić jakie byłyby tłumy, gdyby organizator nie wyznaczył limitu zapisów. Pogoda tego dnia dopisała, a nawet za bardzo, bo zrobiło się nagle dość ciepło i szybko zweryfikowałem strój biegowy przed samym oddaniem rzeczy do depozytu. Postanowiłem pobiec w krótkim rękawku, ale nie miałem swojego altomowskiego, tylko koszulkę na naramkach. 

Całą trasę biegło mi się bardzo dobrze, nie czułem zmęczenia, ale nie chciałem forsować tempa. Znając topografię terenu (delikatny podbieg na końcu Krakowskiej) oraz przyszłe odczuwalne zmęczenie w końcówce biegu starałem się trzymać tempo i próbować podkręcić w końcówce. Adam trzymał się ze mną i kontrolował odległość. Po wbiegnięciu na teren Malty zrobiło się dość wąsko i trudniej było już wyprzedzać innych zawodników bez zbiegania na boki i po trawnikach.

 Tylko raz spojrzałem na zegarek w okolicy 8 kilometra i wydawało się, że jeśli przyciśnę mocniej to dam radę złamać magiczną 40. Jak się okazało na mecie, zabrakło naprawdę niewiele. Czas netto na mecie to 40:02 🙂 Brutto 40:30. Czas na 5km 20:13brutto (545 miejsce) – 20:03 netto.           

Na złamanie trzeba będzie jednak poczekać, ale jestem po biegu naprawdę zadowolony, bo przed startem nie dawałem sobie wiary w taki wynik i raczej celowałem w okolice 42 minut. Taki czas dobrze rokuje na ten sezon biegowy, choć z tym nigdy nie wiadomo.

    

Bieg ukończony na 488 miejscu open i 120 w kategorii M40, co dobitnie mówi o mocnej obsadzie biegu. Zwycięzca rodem z Kenii miał czas 29:05 i był 16 sekund lepszy od drugiego Adama Nowickiego.

XV ZIMOWY BIEG TRZECH JEZIOR – 11.02.2017

         Pierwszy start w 2017 roku stał się faktem!  Długo na niego czekałem, słabo się przygotowałem, ból mięśni ud i powięzi odczuwałem, ale… nie było tak źle… Trochę się obawiałem tego biegu, choć długość 15km nie jest mi straszna, ale od dwóch miesięcy czułem różne dolegliwości związane z prawą nogą. Być może było to spowodowane przeciążeniem lub niewłaściwą pracą nóg na oblodzonych nawierzchniach. Jednak dzisiaj po krótkim odpoczynku nogi pracowały prawidłowo, bez odczuwalnego bólu… Wyjazd z Gniezna w sobotni mroźny poranek (-11 st.) najpierw po pakiet startowy do Trzemeszna, a potem do Gołąbek na start. Na miejscu aż nie chciało się wysiadać z samochodu tak zimno… Potem rozgrzewka i oczekiwanie na start. Plan był, aby potraktować bieg treningowo w strefie komfortu ze względu na mróz, śliską nawierzchnię i ryzyko obciążenia mięśni.

c_dsc_1056

Po starcie rozpocząłem wolno bieg, bez zrywów i przyspieszania.  Biegło mi się luźno i bez napinki. Już w samochodzie zorientowałem się, że zapomniałem zegarka, więc biegłem całkowicie na samopoczucie bez możliwości kontroli tempa. Pogoda dopisała – świeciło słońce, trochę wiało, ale w lesie nie było to uciążliwe, a mróz trochę zelżał. W trakcie biegu postanowiłem pierwsze 5km pobiec luźno, potem kolejną piątkę przyspieszyć, a ostatnią utrzymać tempo. Na szczęście trasa była przygotowana dobrze – posypana obficie piaskiem, bo pod spodem szczery lód. Stąd biegło się dobrze, wyprzedzałem kolejne osoby bez wysiłku oddechowego czy mięśniowego.                                3j_0142     3j_0143

Czasem na trasie trafił się jakiś fotograf i znienacka pstrykał fotkę niezrównoważonemu biegaczowi 🙂 photo_runner   16716338_1249223025146761_4188711690038998296_o  A poza tym ok 🙂 Do mety starałem się wypełnić plan 3x5km i wyprzedzałem kolejne osoby, co dodawało powera! Czas na mecie 1:04:52, który tego dnia całkowicie mnie zadowalał. Zawody wygrał Andriej Starzinskij z czasem 47: 42, pokonując drugiego Marcina Zagórnego o 3 minuty. Bieg ukończyło 709 osób, co sprawia, że frekwencja była niższa niż rok czy dwa lata temu, ale być może to warunki lub panująca grypa.

meta    meta2

Jak na pierwszy start w tym roku i wcześniejsze problemy oraz warunki atmosferyczne, to czas w miarę.  Trasa przygotowana dobrze, uzupełniona kolejna część asfaltem (coraz mniej biegu po szutrze). Po biegu tradycyjnie zupka i skiba ze smalcem i wio do domku.

20170211_090238 20170211_090248

wynik   medal