BIEG 3,5KM TRZEMESZNO 03.05.2022

W tym roku nie wybrałem celowo Półmaratonu z Mogilna do Trzemeszna, ale krótszy dystans 3,5km z dwóch względów: pierwszy to oczywiście brak formy oraz odpowiedniego przygotowania i pewnie umierałbym na trasie półmaratonu, drugi – w tym dniu brałem udział w migracji środowisk testowych do nowej serwerowni i musiałem wracać w miarę szybko do pracy niestety…

Krótszy dystans odbywał się w ramach XXIX Ogólnopolskiego Biegu im. Jana Kilińskiego jako bieg towarzyszący.

Pogoda dopisała – było słonecznie ciepło choć nie jeszcze upalnie… Start i meta na stadionie w Trzemesznie, trasa to zbieg w dół w stronę centrum miasta, obieg i powrót tą samą drogą w górę na stadion. Bieg dość kameralny – start z drugiej linii na żużlowym stadionie. Niektórzy jak to często bywa już na przeciwległej prostej na stadionie ledwo oddychali 🙂 Bieg w miarę równe tempo, choć prosta do stadionu zawsze się dłuży, ale co najważniejsze udało się przegonić kilka osób i wskoczyć na pudło – 1 miejsce w kategorii M40.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Podsumowanie 2017 roku

      Ambitne plany poszły w las… Na początku 2017 roku w ramach biegowych postanowień noworocznych zamarzyło mi się ustanowić nowe życiówki na dyszkę i na dystansie maratońskim. Wykonalne? Pewnie tak, choć treningowo nie zawsze może się udać, ze względu na inne jednostki treningowe. Mnie się nie udała żadna w tym roku 😦

Może cele były zbyt ambitne, może trening niewłaściwy – ten rok raczej nie sprzyjał odpowiednim treningom. Zmiana pracy, niby lepsze godziny pracy, ale więcej stresu, nowe obowiązki, więcej nauki i czasu poświęconego na pracę także jeszcze w domu, no i … mniej snu. Ta kluczowa ostatnia pozycja ma ogromne znaczenie, a drzemka w pociągu to nie to samo. Ale od początku.

Początek roku – to solidnie przepracowane miesiące, z głową i według planu. Plan był taki, aby przygotować się do wiosennego maratonu, który zawsze mi wychodził najlepiej.  Dobre treningowo zimowe miesiące zaowocowały dobrym występem na Maniackiej Dyszce w Poznaniu, gdzie dosłownie sekundy zabrakło do złamania 40 minut… może ustawienie się bardziej z przodu na starcie wystarczyłoby? Dwa tygodnie później półmaraton w Poznaniu i tu już było tak sobie – czas oscylował około 1:30, ale chęci były na o wiele lepszy czas. Potem już Bieg Europejski w Gnieźnie i znowu otarcie się o złamanie 40 – no cóż, może nie jest mi to dane? 🙂 Potem jeszcze trudniejsza technicznie dyszka w Janowcu Wlkp i minimalnie gorszy czas. Tu już było wiadomo, że odpuszczam maraton wiosenny ze względu na brak odpowiednich długich wybiegań spowodowanych ograniczonym czasem.  Maj – połówka Kruszwica – Inowrocław w bardzo ciepłym słonecznym dniu nie wyszła najlepiej. To od niej zaczęły się też problemy zdrowotne. Nie pamiętam kiedy tak odpuściłem bieg, a wtedy kończyłem bieg marszem… Po biegu problemy z prawą stopą… a dokładnie śródstopiem. Nie wiem od czego tak naprawdę. Może złe buty, może to był już czas na nowe startówki… Czerwiec – prawie dycha w Czerniejewie mimo upału czas przyzwoity, a potem nocny półmaraton we Wrocławiu. Lipiec to rozpoczęcie okresu treningowego pod jesienny maraton – a przynajmniej taki był plan, aby przygotować się dobrze wraz z obozem biegowym w sierpniu w Jakuszycach. Niestety problem ze stopą powrócił i to ze zdwojoną siłą – wizyta u ortopedy (podejrzenie złamania zmęczeniowego), zastrzyk z blokadą oraz decyzja o rezygnacji z obozu… No cóż to miało wystarczyć – dodatkowo prawie trzy tygodnie odpoczynku od biegania. Żal był… Wrzesień to powrót do treningów przed Biegiem Lechitów, który trochę zaskoczył mnie nową trasą i własną niemocą… To był sygnał, że powinienem dać sobie spokój z maratonem, ale co tam. Początek października to debiut w roli pacemakera w półmaratonie w Szamotułach na 1:40 – ustalone już na początku 2017 roku jako przetarcie przed maratonem, więc nie można było nawalić. Poszło idealnie. Tydzień później start w maratonie w Poznaniu… Do połowy dobrze, choć nie idealnie, a potem chęć zejścia z trasy. Resztę pominę… Potem zaczęły się problemy z bólem kolan, zakończone złamaniem rzepki podczas Bieg Niepodległości… Sezon zakończony fatalnie i z kiepską wizją na 2018. Po operacji powolny powrót do normalnego funkcjonowania i dłuuuga rehabilitacja…

Mam nadzieję, wiosną rozpocząć delikatne treningi…ale już bez planów i życiówek.

2070km – przebiegnięte nieco ponad 2000km, czyli o wiele mniej niż w poprzednich latach. Udało się zbliżyć kilkukrotnie do granicy 40 minut i wręcz otrzeć się o nią (40:02 Maniacka Dziesiątka, 40:09 Bieg Europejski)… może jest jeszcze nadzieja? 🙂 🙂

 

5. PKO Nocny Wrocław Półmaraton

          Nocny, nocny … półmaraton we Wrocławiu to moje trzecie podejście a prawie czwarte 🙂 Bieg z roku na roku ewaluuje z ilością zawodników, oprawą, sposobem obsługi biegaczy i pewnie wieloma innymi czynnikami o których nie wiem. Tegoroczny 5. PKO Nocny Wrocław Półmaraton był inny niż ubiegłoroczny, chociażby ze względu na umiejscowienie mety na Stadionie Olimpijskim. I to chyba najfajniejsze zakończenie ze wszystkich, choć mi osobiście nie do końca odpowiadało. Fakt, było barwne i ciekawe jak to wbieg na stadion, ale po minięciu mety – szybki medal, woda, banan i przeganianie, bo wbiegną następni… Nie ma możliwości obejrzenia jak wbiegają znajomi, kibicowania im … chyba że szybko zrobisz rundkę dookoła stadionu i będziesz dopingował im na trasie 😦 Za stadionem bardzo czytelnie opisana strefa odżywiania ze stołami i ławkami — bardzo fajnie, choć tylko żurek po biegu …. No i aby dokończyć minusy – dość daleko oddalone szatnie, depozyty i prysznice od mety oraz mikrostrefa expo jak na zawody z tak dużą ilością startujących. Zakończenia biegu z ubiegłych lat miały ciekawszą oprawę dla biegaczy i ich bliskich, gdyż ze strefy odżywiania można było obserwować na wielkim ekranie metę i wbiegających tam zawodników – kibicować im i oczekiwać na ostatnich wbiegających na metę. Ponadto obok była ustawiona scena, gdzie byli dekorowani zwycięzcy – to wszystko działo się na oczach wszystkich, a nie tylko na oczach zgromadzonych na trybunach kibiców… Tego zabrakło w tegorocznej edycji…

Prawie 12 tysięcy zapisanych to robi wrażenie… Bieg ukończyło 9894 a wystartowało prawie dziesięć tysięcy – to naprawdę tłum zapychający wrocławskie ulice nocą…

Do Wrocławia przyjechałem tradycyjnie już Polskim Busem (tanio i w miarę szybko), potem tramwajem nr 9 na ulicę Mickiewicza i już od 17.30 mogłem spokojnie odebrać pakiet startowy 🙂

Pogoda tym razem nie zaskoczyła biegaczy, choć wolałem jednak spodziewany deszcz, a tu zrobiło się parno i duszno, czyli raczej nieprzyjaźnie dla biegaczy… Przygotowania do nocnego były raczej skromne, więc nie liczyłem na pobicie życiówki, choć coś tam w głowie zawsze siedzi… Muzyka w tym roku na starcie była klasyczna i w zasadzie już dalej na trasie nie słyszana. Trasa minimalnie zmieniona i przez to trochę mnie zaskoczyła. Po bardzo tłocznym starcie (kto wpuszcza ludzi biegnących na dwie godziny do pierwszej strefy???) próbowałem biec tak, aby mieć w zasięgu wzroku baloniki na 1:30, ale okazało się to niemożliwe. Jak okazało się po biegu, panowie zagadali się za mocno i za bardzo spięli na starcie, bo na drugim kilometrze już ich nie było widać… No cóż, trzeba liczyć na siebie w takiej sytuacji. Postanowiłem biec na samopoczucie, bez spoglądania na zegarek i niepotrzebnego stresu… W końcu biegłem z czterema jedynkami na piersi – fajny numerek dostałem 🙂

  

Trasa nocnego jak zawsze urokliwa, choć w tym roku zabrakło mi iluminacji, które w ubiegłorocznej edycji były niezwykłą ozdobą biegu. Na trasie, jak zawsze nie zabrakło ze dwóch kryzysów, które udało się zwalczyć i gdybym jednak biegł z balonami lub w synchronizacji z zegarkiem, mógłbym osiągnąć lepszy czas… Jednak zawsze niemile wspominam końcowe kilometry na nocnym  – bieg wzdłuż parku ciemną ulicą z dziurami i kałużami nie jest zbyt bezpieczny i komfortowy. Tegoroczna edycja zakończenie biegu miała na wyremontowanym stadionie z żużlową nawierzchnią, na której startują zawodnicy Sparty Wrocław. Nie jest to zbyt wdzięczna nawierzchnia dla biegaczy, szczególnie na końcowych metrach, ale próbowałem dać tu z siebie wszystko, co oszczędziłem na ciemnej uliczce Różyckiego…

   

Czas na mecie 1:31:37 – szału nie ma, ale wstydu też nie … Po biegu spotkanie ze znajomymi i wspólna bieda-jedzenie w strefie odżywiania. A potem ponieważ zrobiło mi się już chłodno pobiegłem do hali po odbiór depozytu i tu meeeega kolejka – stałem około 30 minut… Złe oznakowanie worków – bo pisanie pisakiem na białym worku to kiepski pomysł – to główna przyczyna tak długiego oczekiwania na depozyt. Sytuacja taka jak rok temu, ale jak widać organizatorzy nie wyciągnęli odpowiednich wniosków, a wystarczy wydrukowany numer na papierze samoprzylepnym i worek w pakiecie startowym… No cóż, może za rok będzie lepiej? Po kąpieli udałem się na halę przespać trochę i powrót do domu…. Chyba to mój ostatni nocny we Wrocławiu…

XV Bieg Europejski

       Bieg Europejski miał być jednym z kolejnych sprawdzianów przed Orlen Maratonem i pokazać w jakiej jestem formie i co należy poprawić. Ten egzamin został zdany, choć były ciche (a może głośne) nadzieje na poprawienie życiówki na dystansie 10km. Bieg Europejski organizowany przez mój klub – Altom Gniezno –  ma swoją już dość długą tradycję ( w końcu to 15 edycja!) i odbywa się w moim rodzinnym mieście, gdzie wiadomo chciałoby się pokazać od najlepszej strony. W tym roku zawody odbywały się z włoską flagą w tle i zawodnicy z kraju pizzy i spaghetti brali także w nim udział. Pogoda jak na kwiecień była dość łaskawa – nie padało i nie wiało zbyt mocno.

Przed startem tradycyjnie wspólne zdjęcie zawodników Altomu  i krótka rozgrzewka.

  Tydzień przed zawodami był dość załadowany obowiązkami i pracą, więc mało było czasu na odpoczynek i regenerację (wczesne wstawanie). Czy miało to swoje odzwierciedlenie w biegu? Pewnie tak, ale po kolei… Po starcie jak zwykle mały tłok na zakręcie, a potem po bruku deptaka znacznie się rozluźniło. Uspokoiliśmy z Krzyśkiem tempo, aby nie pokręcić się za wcześnie i na końcu nie opaść z sił. Po mniejszym kółku było ok, nie czułem zmęczenia i wiedziałem, że wytrzymać tempo startowe to wystarczy do osiągnięcia celu. Jednak jak to było często na dłuższym kółku w okolicach ulicy Reymonta czułem że tempo słabnie, choć starałem się jeszcze jeżeli nie wyprzedzać, to choć utrzymywać kolejność zawodników. Widziałem na nawrotce, że jest dobrze i myślałem, że wytrzymać takie tempo i przyspieszyć na ulicy Chrobrego, czyli na ostatnich dwóch kilometrach. Tu jednak czułem już dość duże zmęczenie, które nie pozwoliło na przyśpieszenie…

   Czas na mecie 40:09, czyli ponownie nie udało się złamać magicznej „40”…

Na mecie jednak radość z powodu ukończenia biegu i cofnąłem się, by towarzyszyć moim kuzynkom ze Szczecina i Jeleniej Góry, które specjalnie przyjechały na ten bieg do rodzinnego Gniezna…

   

10. PKO Poznań Półmaraton

        Na poznański półmaraton zapisałem się dość późno, bo niecałe dwa tygodnie przed zawodami. Zastanawiałem się do końca nad nim, mając w głowie konieczność startu kontrolnego przed maratonem. Pomyślałem, że trzeba gdzieś się sprawdzić i Poznań może być tym miejscem. Alternatywą był jeszcze Ostrów Wlkp, gdzie startowałem w dwóch poprzednich edycjach. Tym razem zwyciężył Poznań i to był dobry wybór.  W Poznaniu dopisała pogoda (była optymalna temperatura w przeciwieństwie do upalnego Ostrowa), fajny pakiet startowy, mega atmosfera jak na dużych maratonach, meta na hali MTP – jednym słowem same plusy.

Do Poznania dotarłem razem z Krzyśkiem Przybylskim i razem wystartowaliśmy. Ustawiliśmy się w strefie poniżej 1:30 na końcu stawki z zamiarem pobicia swoich życiówek. Ta sztuka mi się niestety nie udała, ale nie było najgorzej.

   

Z Krzyśkiem biegliśmy razem aż do podbiegu na Hetmańską na 11-tym kilometrze. Tutaj trochę zwolniłem i pozostawałem kilkanaście sekund z tyłu. Potem na 13-14 km dogoniła mnie grupa pacemakerów na 1:30 i wiedziałem, że z dobrym czasem mogę się pożegnać. Trasa półmaratonu nie jest zupełnie płaska, ale nie jest też pagórkowata. Oprócz jedynego ostrego podbiegu na Hetmańską z Dolnej Wildy i drugiego podbiegu spod wiaduktu na Hetmańskiej trasa była w miarę płaska. Niestety ostatnia prosta, czyli ulica Grunwaldzka to wiatr w twarz czyli powtórka z maratonu.

Problemy zaczęły się już na początku biegu, bo od około 4-5 km odczuwałem ciążenie na żołądku spowodowane jedzeniem z poprzedniego dnia (impreza rodzinna). Późne wieczorne jedzenie i brak odpowiedniej diety miały tutaj decydujące znaczenie. Na szczęście na trasie nie musiałem szukać wzrokiem toitoi, ale zbędny balast miał ewidentnie wpływ na samopoczucie i efektywność biegu.

Dalszy bieg od 14 km to już tylko wypatrywanie mety… Szkoda, bo pogoda była zdecydowanie sprzymierzeńcem biegaczy tego dnia. Dobrze wyposażone strefy odżywiania, wolontariusze –  to wszystko tworzyło niepowtarzalną atmosferę. A na końcu meta – po wbiegnięciu na teren MTP lekki skręt w lewo i wbieg na czerwony dywan. Podświetlenia, ogromne wyświetlacze nad metą i wielki odmierzający czas od startu zegar. No tak, trochę zabrakło, nie dużo zabrakło do pobicia rekordu, ale nie zawsze jest Ten Dzień i nie zawsze można pobijać życiówki. Mój czas na mecie to 1:30:12 netto i 744 miejsce open.

00:21:12 (5km) 00:42:21 (10km) 01:04:01 (15km) 01:25:38 (20km) 01:30:12 01:30:29 brutto.

      

Dobrą robotę zrobił Marcin Chabowski, który wygrał zdecydowanie poznańską połówkę rozprawiając się z kenijskimi biegaczami z czasem 1:03:16. Piękna sprawa! Gratulacje dla Marcina!!!
   

XIII MANIACKA DZIESIĄTKA

13 Maniacka Dziesiątka nie mogła być pechowa… I taka nie była 🙂 Choć mogę mieć różne zastrzeżenia tylko i wyłącznie do siebie. 

Zdecydowałem się na start w Maniackiej już w ubiegłym roku, gdyż pamiętałem z ubiegłych lat, że po rozpoczęciu zapisów miejsca kończyły się bardzo szybko. Zapisy były okraszone problemami KB Maniac ze swoim szefem, który postanowił utworzyć nową fundację o podobnej nazwie i pod tą egidą organizować dalej sztandarową imprezę pod nazwą Maniacka Dziesiątka. Sama impreza zorganizowana jak co roku bezbłędnie wraz z biegami dziecięcymi, fajną trasą niezmienną od kilku lat – szybką i płaską. Start z ulicy Baraniaka, zaś meta na Malcie.  Jedyny mankament trasy stanowią ostatnie dwa kilometry już wzdłuż jeziora, kiedy biegnie się wąską asfaltową ścieżką, a często obok niej próbując wyprzedzać innych zawodników i omijać stojących kibiców niezabezpieczoną w żaden sposób trasą. Jest to jednak naprawdę  bardzo malutki minus w stosunku do całej reszty.

Ze względu na problemy z parkowaniem i bliskość dworca pkp zdecydowałem się na dojazd pociągiem na bieg. To była dobra decyzja, bo 20 minutowy spacer z i na pociąg dobrze mi zrobiły. Przed biegiem byłem umówiony z Adamem E. że spotkamy się na miejscu i spróbujemy pobiec razem. Chciałem też stanąć do wspólnego zdjęcia z runnersami z Bank na Zdrowie z banku po rozgrzewce.

Przed startem mimo wyznaczonych stref ludzie i tak stawali gdzie chcieli i nikt tego nie weryfikował. Postanowiłem z Adam stanąć trochę bliżej początku własnej strefy tak, aby nie przepychać się po rozpoczęciu biegu. Jednak to było trochę za mało, bo jak się okazało na mecie, trzeba było stanąć jeszcze bliżej linii startowej i rozpocząć dynamiczniej bieg.   

Piszę tak, bo zaczęliśmy biec dość wolno, a przynajmniej tak się wydawało, bo naprawdę biegliśmy trochę poniżej 4:00. Dalej starałem się mieć bieg pod kontrolą, utrzymując stałe tempo i mozolnie wyprzedzając kolejnych biegaczy, a było ich duuużo. Bieg ukończyło prawie 4600 biegaczy, więc można sobie wyobrazić jakie byłyby tłumy, gdyby organizator nie wyznaczył limitu zapisów. Pogoda tego dnia dopisała, a nawet za bardzo, bo zrobiło się nagle dość ciepło i szybko zweryfikowałem strój biegowy przed samym oddaniem rzeczy do depozytu. Postanowiłem pobiec w krótkim rękawku, ale nie miałem swojego altomowskiego, tylko koszulkę na naramkach. 

Całą trasę biegło mi się bardzo dobrze, nie czułem zmęczenia, ale nie chciałem forsować tempa. Znając topografię terenu (delikatny podbieg na końcu Krakowskiej) oraz przyszłe odczuwalne zmęczenie w końcówce biegu starałem się trzymać tempo i próbować podkręcić w końcówce. Adam trzymał się ze mną i kontrolował odległość. Po wbiegnięciu na teren Malty zrobiło się dość wąsko i trudniej było już wyprzedzać innych zawodników bez zbiegania na boki i po trawnikach.

 Tylko raz spojrzałem na zegarek w okolicy 8 kilometra i wydawało się, że jeśli przyciśnę mocniej to dam radę złamać magiczną 40. Jak się okazało na mecie, zabrakło naprawdę niewiele. Czas netto na mecie to 40:02 🙂 Brutto 40:30. Czas na 5km 20:13brutto (545 miejsce) – 20:03 netto.           

Na złamanie trzeba będzie jednak poczekać, ale jestem po biegu naprawdę zadowolony, bo przed startem nie dawałem sobie wiary w taki wynik i raczej celowałem w okolice 42 minut. Taki czas dobrze rokuje na ten sezon biegowy, choć z tym nigdy nie wiadomo.

    

Bieg ukończony na 488 miejscu open i 120 w kategorii M40, co dobitnie mówi o mocnej obsadzie biegu. Zwycięzca rodem z Kenii miał czas 29:05 i był 16 sekund lepszy od drugiego Adama Nowickiego.

XV ZIMOWY BIEG TRZECH JEZIOR – 11.02.2017

         Pierwszy start w 2017 roku stał się faktem!  Długo na niego czekałem, słabo się przygotowałem, ból mięśni ud i powięzi odczuwałem, ale… nie było tak źle… Trochę się obawiałem tego biegu, choć długość 15km nie jest mi straszna, ale od dwóch miesięcy czułem różne dolegliwości związane z prawą nogą. Być może było to spowodowane przeciążeniem lub niewłaściwą pracą nóg na oblodzonych nawierzchniach. Jednak dzisiaj po krótkim odpoczynku nogi pracowały prawidłowo, bez odczuwalnego bólu… Wyjazd z Gniezna w sobotni mroźny poranek (-11 st.) najpierw po pakiet startowy do Trzemeszna, a potem do Gołąbek na start. Na miejscu aż nie chciało się wysiadać z samochodu tak zimno… Potem rozgrzewka i oczekiwanie na start. Plan był, aby potraktować bieg treningowo w strefie komfortu ze względu na mróz, śliską nawierzchnię i ryzyko obciążenia mięśni.

c_dsc_1056

Po starcie rozpocząłem wolno bieg, bez zrywów i przyspieszania.  Biegło mi się luźno i bez napinki. Już w samochodzie zorientowałem się, że zapomniałem zegarka, więc biegłem całkowicie na samopoczucie bez możliwości kontroli tempa. Pogoda dopisała – świeciło słońce, trochę wiało, ale w lesie nie było to uciążliwe, a mróz trochę zelżał. W trakcie biegu postanowiłem pierwsze 5km pobiec luźno, potem kolejną piątkę przyspieszyć, a ostatnią utrzymać tempo. Na szczęście trasa była przygotowana dobrze – posypana obficie piaskiem, bo pod spodem szczery lód. Stąd biegło się dobrze, wyprzedzałem kolejne osoby bez wysiłku oddechowego czy mięśniowego.                                3j_0142     3j_0143

Czasem na trasie trafił się jakiś fotograf i znienacka pstrykał fotkę niezrównoważonemu biegaczowi 🙂 photo_runner   16716338_1249223025146761_4188711690038998296_o  A poza tym ok 🙂 Do mety starałem się wypełnić plan 3x5km i wyprzedzałem kolejne osoby, co dodawało powera! Czas na mecie 1:04:52, który tego dnia całkowicie mnie zadowalał. Zawody wygrał Andriej Starzinskij z czasem 47: 42, pokonując drugiego Marcina Zagórnego o 3 minuty. Bieg ukończyło 709 osób, co sprawia, że frekwencja była niższa niż rok czy dwa lata temu, ale być może to warunki lub panująca grypa.

meta    meta2

Jak na pierwszy start w tym roku i wcześniejsze problemy oraz warunki atmosferyczne, to czas w miarę.  Trasa przygotowana dobrze, uzupełniona kolejna część asfaltem (coraz mniej biegu po szutrze). Po biegu tradycyjnie zupka i skiba ze smalcem i wio do domku.

20170211_090238 20170211_090248

wynik   medal

Podsumowanie 2016 roku

       Ten 2016 rok nie obfitował w jakieś spektakularne pierdyknięcia, ale coś tam udało się ukulać na biegowo 🙂  Najpierw starty w Grand Prix Trzemeszna i solidna baza biegowa wraz z Biegiem Trzech Jezior i Biegiem Dębowym. Potem pierwszy sprawdzian mocy  – ICEMAT półmaraton w Ostrowie Wlkp i  dalej Bieg Europejski ( w końcu nowa życiówka na dychę, choć jeszcze nie przekroczona magiczna 40). Potem niestety przymusowa przerwa w bieganiu i rezygnacja z ulubionego startu w Orlen Maraton w Warszawie. Po szybkiej rekonwalescencji start w Nocnym Półmaratonie i niewiele zabrakło do życiówki. W przerwie wakacyjnej obóz Altomu w Jakuszycach i solidna dawka kilometrów. Dalej najlepszy z dotychczasowych czasów w Biegu Lechitów i w końcu upragnione złamanie życiówki w półmaratonie w Szamotułach przy silnym wietrze. To najważniejsze osiągnięcia w tym roku.

Ilość przebiegniętych kilometrów to około 2820 km, czyli w miarę podobnie jak rok temu. Wynik taki sobie, choć na pewno znowu średnią mocno podciągnął sierpień🙂 (obóz w Jakuszycach). Grzebiąc dalej w statystykach widzę, że przetuptałem już ponad 12 000 km!  No to jest coś 🙂

Poniżej zestawienie najlepszych czasów (wraz z porównaniem):

10km  – 40:10 (40:33 w 2015),  (41:21 w 2014)

15km – 1:02:29 (1:04:40 w 2015), (1:06 w 2014)

21,097km – 1:28:53 (1:29:56 w 2015), (1:36 w 2014)

42,195km – 3:24:01 (3:40 w 2014)

Jak widać powyżej udało się skrócić czasy na wszystkich dystansach, na których startowałem w 2016 roku. Zabrakło tylko życiówki na królewskim dystansie, ale tę wisienkę zostawiam sobie na 2017 rok. Pozostało też w końcu połamanie 40 minut na „dychę”, ale może i to będzie w moim zasięgu w nowym 2017 roku!

Półmaraton Skoki – Wągrowiec 23.10.2016

14700825_1867621526794941_5183771602197629380_o  start-honorowy             Decyzja o udziale w pierwszej edycji półmaratonu z Wągrowca do Skoków była dość szybka i podjęta pod wpływem emocji. NIe żałuję jednak, bo było całkiem zacnie, a do tego niskie wpisowe i fajna koszulka.  Do Skoków, gdzie mieściło się biuro zawodów jechaliśmy samochodem z Mateuszem, Klaudiuszem i Andrzejem. Na miejscu wszystko fajnie zorganizowane. Po odbiorze pakietu zostały podstawione autokary, które odwiozły uczestników biegu do Wągrowca na Rynek.

14753717_1867633290127098_1105809679623091199_o   14711654_1867634720126955_5803483723229286766_o

Tu przygotowany był start honorowy wraz z podziękowaniem mieszkańcom za możliwość organizacji biegu, bo ten był inicjatywą finansowaną z budżetu obywatelskiego miasta Wągrowca. Przed biegiem krótka rozgrzewka wzdłuż Wełny do słynnego skrzyżowania rzek: Wełny i Nielby. Po starcie honorowym bieg po ulicach Wągrowca na miejsce startu docelowego
i tam prawdziwe rozpoczęcie ścigania. Najpierw asfalcik i delikatnie pod wiatr bez napinki, ale też nie człapanie 🙂 Potem, kiedy stwierdziliśmy z Andrzejem, że fajnie, że nie jest po deszczu
i nie biegniemy przez leśne bagna, zaczęły się leśne koleiny z kałużami, które trzeba było omijać między drzewami 🙂 i tak prawie do 10km, gdzie był pierwszy punkt z wodą.

14711097_1121633571219756_431455394382270665_o Dalej skręt w prawo i już w słoneczku prosto przed siebie.  Potem skręt w lewo i aż do punktu z koparką i napisem motywującym, potem w lewo i cały czas prosto aż do Skoków.

14633707_1122916924424754_6812349939820955363_o  14712970_521270694732064_479530536963089955_o

Po drodze zgubiłem Andrzeja, ale dogonił mnie Tomek, a potem przegonił i leciał dalej. Od 10km trochę osłabłem, ale trzymałem jeszcze jako tako tempo.

14556573_1867642916792802_4256353171955050353_o   14566283_1867642846792809_4128404374972262830_o

Po 14km dogonił mnie jakiś kolega i od tego momentu biegliśmy razem aż do podbiegu w Skokach. Tutaj udało mi się go prześcignąć, ale przez linię mety przebiegliśmy razem. Potem pyszna drożdżówka i powrót na halę, gdzie po prysznicu czekała na biegaczy porcja spaghetti. Czekaliśmy na wręczenie nagród dla najlepszych (w tym dla Klaudiusza) i losowanie nagród (jak zwykle nic) posilając się kawą i herbatą, a potem powrót w dobrych humorach. Z czasami szału nie było (1:31:22 i 43msc open), ale po życiówce w Szamotułach nie oczekiwałem kolejnej 🙂

14731269_1121634517886328_4215661948732425320_n   14705766_521267841399016_3184744684631134973_n

Rywalizację wygrał Marek Kowalski z Żukowa z czasem 1:05:26 – chciałbym kiedyś tak szybko biegać, eh… marzenia 🙂 Ale może chociaż troszkę jeszcze urwać z dotychczasowej życiówki? Podsumowując -bieg naprawdę świetnie przygotowany – ciekawe czy będzie druga edycja? Jeśli tak, piszę się na kolejny start 🙂

 

 

VI SZAMOTUŁY SAMSUNG PÓŁMARATON – 16.10.2016

baner-start   baner-plot                      Czwarty półmaraton w tym roku miałem przebiec w Szamotułach.  Tegoroczna jest już szóstą edycją biegu. W tym roku została jednak przygotowana nowa trasa przenosząca większość poza miasto z różnych organizacyjnych względów. Zmiana okazała się korzystna z wielu względów, a mieszkańcy są pewnie wdzięczni 🙂 Nowa trasa miała start i metę na wysokości aquaparku obok biura zawodów i prowadziła najpierw małą pętelką ulicami miasta tak, aby przebiec z powrotem przez linię startową i dalej do Pamiątkowa, gdzie usytuowany był nawrót w okolicy 11,5km. Powrót był prowadzony dodatkowym odbiciem przez Baborowo. Pakiet startowy na zawody zdobyłem dzięki uczestnictwie w konkursie na hasło biegu, które okazało się jednym ze zwycięskich.  Pogoda na sam bieg okazała się niezbyt przychylna, bo wiał mocny zimny wiatr oraz padał deszcz. Jak to jednak czasami bywa zła pogoda nie może popsuć czegoś co dobrze działa i tak się stało i tym razem. Plany na bieg nie były wygórowane i ze względu m.in. na pogodę chciałem po prostu przebiec ten półmaraton treningowo nie nastawiając się na jakiś specjalny wynik. Na miejscu okazało się jednak, że będzie pacemaker a właściwie pacemakerka na 1:30 i to zmoblizowało mnie do ustawienia się w strefie za balonikiem na ten czas. Nie wiedziałem wtedy czy dotrę razem z balonikami na czas, ale po Biegu Lechitów byłem zdecydowany biec w grupie lub za nią tak, aby schować się przed wiatrem.

za-balonikami-2      za-balonikami

Plan był dobry i realizowałem go do nawrotu, potem musiałem trochę nadgonić aby dojść z powrotem do grupy. Niestety każdy punkt z wodą to strata do grupy, gdyż prowadząca nie zwalniała na punktach. Po 15km grupa się rozerwała i niestety zostałem trochę z tyłu za pacemakerką. Miałem wrażenie, że nie biegła równym tempem, ale narastającym, ale i tak wg mnie zrobiła dobrą robotę, a jak sie okazało potem zrobiła swoją życiówkę, bo nigdy nie przekroczyła 1:30. Na 16-tym kilometrze zebrałem się, próbowałem utrzymywać tempo i nawet przyspieszać, ale zrezygnowałem z tego na rzecz ostatnich 2-3 kilometrów. Mimo wszystko w trakcie biegu nie patrzyłem na tempo w gremlinie i próbowałem jeszcze myśleć o prześcignięciu kolejnych zawodników. To udawało się z dobrym skutkiem, choć także i mnie minęło kilku silniejszych biegaczy. Pierwsze kilometry były pod wiatr, więc ostatnie były z wiatrem i starałem się to wykorzystać w miarę sił. Na jednym z punktów wziąłem czekoladę i choć na początku trochę mnie zatkała, to później chyba spełniła swoją rolę, bo poczułem przypływ mocy (albo tak mi się tylko wydawało). Na ostatnich kilometrach baloniki były już daleko, choć w zasięgu wzroku, ale bez żadnych szans na dogonienie. Starałem się więc skupić jedynie na najbliższych zawodnikach i próbować rywalizować z nimi.

meta1      meta3

Nie wiedziałem jaki mam czas i tempo, więc kiedy dobiegałem do mety i zobaczyłem na zegarze migające 1:28 byłem w szoku. Nie miałem już jednak siły na spektakularny finisz i ostatnie metry pokonałem jak zdepnięty stary kapeć.

 przed-meta     medale

Za linią mety mogłem już jednak cieszyć się z nowej życiówki (1:28:53) zupełnie niespodziewanej w tej niekorzystnej pogodzie. Na mecie otrzymałem ładny medal, folię termo, wodę oraz napój izo w puszce. Po odbiorze rzeczy z depozytu (szybko sprawnie i z uśmiechem) oraz wykąpaniu się przeszedłem na boisko sportowe, gdzie ulokowana była scena i punkty odżywcze wraz z ławkami pod zadaszeniem. Szkoda, że pogoda nie była piknikowa, bo cała reszta zachęcała do dłuższego spędzenia czasu. Na murawie były całe rodziny, bo oprócz biegu głównego – półmaratonu były organizowane bieg rodzinny oraz NW i dla wszystkich były przygotowane nagrody także w formie losowania. Niestety pogoda pokrzyżowała trochę te plany, bo w trakcie oczekiwania na boisku deszcz nasilał się i część osób po spożyciu dobrego makaronu udała się do domu.  Trzeba jeszcze zaznaczyć, że organizatorzy nie do końca trafili z nagrodami dla najlepszych, bo część z biegaczy przed samą metą zwolniła i nie chciała przekroczyć jako pierwsi linii mety, bowiem niektóre z nagród za dalsze miejsca bądź w kategorii wiekowej były cenniejsze lub korzystniejsze niż te wynikające z miejsca w kategorii open. To taki mały minus w organizacji i to dotyczący najlepszych, bowiem cała reszta była przygotowana perfekcyjnie i z dużym rozmachem. Jestem też pewien, że w przyszłym roku stawię się w Szamotułach ponownie i spróbuję powalczyć o nową życiówkę.